Bartoś był dominikaninem, u progu wolności założył habit, by służyć prawdzie, jednak od środka zobaczył instytucję najbardziej ceniącą posłuszeństwo. Próbował bić się o autonomię, brał się za prowokacyjne tematy, napisał książkę krytykującą Jana Pawła II, w odpowiedzi spotykał się z ostracyzmem. Gdyby usłyszał dobre kontrargumenty, być może by się podporządkował. Jednak zobaczył tylko dyscyplinę, w stanie irracjonalnie czystym. Zdecydował się więc porzucić zakon.

Reklama

Podobną historię inteligenckiej ucieczki do wolności opowiada Michał Cichy, dziennikarz, autor sławnego tekstu z 1994 roku o mordujących Żydów AK-owcach. Cichy został dziennikarzem "Wyborczej", bo czuł z nią wspólnotę poglądów. Z czasem dostrzegł, że robienie gazety nie jest inteligencką przygodą, nie jest poszukiwaniem prawdy, nie jest dyskutowaniem z innymi. To raczej koszary, w których rządzi dysyplina i rozkazy. Po latach odszedł z redakcji, rozgoryczony nie tyle sprawą, ile używanymi w walce o nią metodami.

Żeby było jasne - publikacja tych wywiadów nie jest atakiem ani na Kościół, ani "Wyborczą". Nie warto tych świadectw traktować jako dotyczących konkretnych instytucji, takich redakcji w Polsce było wiele, takich organizacji również. Były zarówno po lewej, jak i po prawej stronie. Będziemy w "Europie" publikować następne świadectwa, będą kolejne redakcje, kolejne środowiska umysłowe. Dokumentujemy te przeżycia nie po to, żeby stworzyć listę "opresyjnych" instytucji. Przeciwnie, nie o instytucje nam chodzi, ale o inteligentów, którzy weszli z nimi w spór z pozycji wolnościowych, w odruchu buntu, walcząc o zachowanie własnej umysłowej suwerenności. Sprawa jest poważna, poczucie, że obszar swobody myślenia jest w Polsce zbyt wąski, wydaje się najgłębszym przeżyciem polskiej inteligencji. Jest ona politycznie podzielona, skłócona, rozbita na nieutrzymujące ze sobą kontaktów środowiska, często więc nawet nie wie, że inni mają te same problemy. Każde środowisko skarży się, że ma kłopoty, i mocno wierzy, że inni karmią się władzą i swobodą.

Jednak to mit. Przygody wszystkich inteligentów są łudząco podobne. Inteligent, oczywiście chodzi tu o jednostki samodzielne i ambitne, wchodzi do instytucji - uniwersytetu, wydawnictwa, teatru - i szybko się orientuje, że ma skrępowane ręce. Że obowiązuje wyrazista geografia przyjaciół i wrogów, że są kryteria poprawności myślenia, że nie istnieje mechanizm, który by chronił jego autonomię.

Reklama

Z reguły nie jest to marzyciel, rozumie, że żadna instytucja nie jest doskonała, że wszędzie rządzi inercja. Jego oburzenie budzą przekroczenia dotyczące nie władzy czy statusu, ale rozumu. Buntuje się, gdy widzi, że historycy boją się pisać biografie współczesnych polityków, że jeden, który napisał, stracił pracę, że politolog nie może zrobić habilitacji, bo ma inne poglądy, że przez 10 lat nie opisywano transformacji, bo sprawa była politycznie kontrowersyjna. Te "represje" i "zakazy" nie są strasznie dojmujące. Nie żyjemy w PRL, ale w kraju wolnym, w którym istnieje wiele środowisk, które kontestują wszystkich i wszystko, potem publikują swoje tezy i nawet mogą z tego wyżyć. Jednak cenę za to płacą sporą: rezygnują z wpływu na rzeczywistość. Ci natomiast, którzy próbują wejść do głównego nurtu na własnych warunkach, zgodnie się skarżą, że zderzyli się ze ścianą.

Zygmunt Kubiak dowodził, że tak musi być zawsze, że nie ma zdrowego życia umysłowego. Socjologia warstwy inteligenckiej skazuje ją na chore mechanizmy, w których spory o idee i spory o status tak się mieszają ze sobą, że rozplątać się ich nie da. Zawiść i głupota, wedle Kubiaka, zawsze w tym środowisku zwyciężą. Jego recepta była prosta - inteligent musi jak najdalej uciekać do wszelkich inteligenckich form życia zbiorowego. Rada dobra, ale nie do zastosowania przez dziennikarza, reżysera czy wykładowcę akademickiego.

Widać też dziś znaczący postęp. Polska inteligencja w sprawie wolności myślenia nauczyła się formułować znacząco większe aspiracje. Nabiera apetytu na zachowania suwerenne i niepokorne. Zapewne konformizmy życiem umysłowym będą rządziły zawsze, ale ich dominacja nie musi być tak silna i tak ostentacyjna jak dzisiaj. Zwłaszcza gdy pojawi się większa wspólnota losu wśród zbuntowanych. Dziś są oni rozrzuceni po różnych grupach, często o sobie nie wiedząc, skarżąc się i liżąc rany. Jednak to są te same rany. I przeciwnik ten sam.

Robert Krasowski