Niestety, to wcale nie oznacza, że mediom publicznym urosły bicepsy. Przeciwnie - pojawiła się nawet groźba ich zagłady. Doczekaliśmy się bowiem praktycznego zawieszenia abonamentu radiowo-telewizyjnego, w którego miejsce, jak dotychczas, nic nie powstało. Właściciele TVN i komercyjnego tutti frutti mogą w tej sytuacji jedynie zacierać ręce i... liczyć na więcej.

Reklama

Smutne, ale media publiczne - pełniące przez lata rolę instytucji kultury narodowej - dziś już tego nie czynią. Niegdyś na przykład Telewizja Polska jako jedyna w świecie przed dziennikiem telewizyjnym, przez z górą rok, co poniedziałek pokazywała teatr telewizyjny. A na jej antenie obok zwyczajowego chłamu politycznego można było ponadto znaleźć prawdziwe perełki, takie jak: "Kabaret starszych panów", "Małżeństwo doskonałe" czy kabarety Olgi Lipińskiej.

Co by złego nie mówić o telewizji z tamtych lat, trzeba przyznać, że dzięki ambicjom twórców raz po raz w miejsce programów zawieszanych bądź zdejmowanych z anteny przez cenzurę powstawały kolejne ich - mniej albo bardziej - udane drugie wydania. Radio przez lata pełniło rolę dostarczyciela najlepszej muzyki ze świata. Kino telewizyjne miało ambitny repertuar, w którym było mnóstwo filmów artystycznych, jakich w komercyjnych telewizjach się nie ogląda. Generalnie można powiedzieć, że autorzy zarówno telewizyjni, jak i radiowi wykorzystywali kolejne przesilenia i odwilże, które na politycznym nieboskłonie PRL powracały co kilka lat niczym wańka-wstańka, do przemycania nieprawomyślnych treści.

Wspominam o tym nie po to, by uprawiać chwalbę tamtych mediów, bo słabości ich aż nadto dobrze pamiętamy, lecz żeby pokazać, iż tradycje programowe mediów publicznych są wartością samą w sobie i warto do tego co dobre nawiązywać.

Główna ostatnio słabość mediów publicznych wzięła się moim zdaniem z tego, że w pogoni za mamoną upodobniły się one do komercyjnych konkurentów. Zamiast narzucać rynkowi swój styl i produkować wartościowe programy, kolejne zarządy zaczęły się oglądać za tandetnymi formatami, które widowni jako tzw. standardy ze świata - patrz m.in. "Big Brother" - narzucił w pierwszej kolejności TVN. Pociągnęło to za sobą rezygnację z produkcji ambitnych seriali filmowych na rzecz oper mydlanych, a także programów czysto komercyjnych, np. konkursów tańca na lodzie.

Reklama

To efekt przyjęcia przez kolejne zarządy jednego kryterium wartościującego program. Jest nim kryterium oglądalności w telewizji i słuchalności w radiu. Jeśli do tego dodamy jeszcze zasadę obowiązującą w telewizji publicznej, że jej programów, w tym filmów, nie można przerywać reklamami, zrozumiała staje się pogoń programistów - budujących ramówki w tzw. prime time - za pozycjami 26-minutowymi przedzielanymi jak największą liczbą reklam. Stąd wzięła się eliminacja z anteny dłuższych niż 70-minutowe spektakli teatralnych, a także wypychania na godziny nocne pełnometrażowych filmów fabularnych. Z tych praktyk wzięła się słabość telewizji publicznej, a jej pochodną są zgłaszane przez polityków projekty, które chcąc nie chcąc zaczną przybliżać nas do likwidacji bądź ograniczenia mediów publicznych.

Niestety, dzisiaj, gdy dyskutowana jest tak ważna dla przeciętnych Kowalskich nowa ustawa medialna, nikt nie pyta się ich o zdanie. Wszystko dzieje się ponad naszymi głowami, a kryteria interesujące polityków są od lat niezmienne. Sprowadzają się do banalnej odpowiedzi na pytanie: kto będzie kontrolował media publiczne. Chodzi zresztą o kontrolę jednego - programów informacyjnych i publicystycznych. Resztę panowie politycy w gruncie rzeczy mają w głębokim poważaniu.

Reklama

Tymczasem dla zwykłych ludzi jest istotne, aby media publiczne były interesujące i wartościowe pod względem poznawczym i aby nic nie zagrażało ich istnieniu.

Politycy dla niepoznaki, aby mieć z głowy sprawę jakości telewizji, na której rzekomo im bardzo zależy, wymyślili przed laty mgławicowe i w pełni umowne pojęcie tak zwanych "programów misyjnych". Tej misyjności z przyczyn, o których było powyżej, jest tymczasem w ramówkach tyle co kot napłakał. W tym miejscu więc przypomnę, że gdyby to kryterium zastosować do telewizji staroreżimowej, to była ona właśnie misyjna jak diabli. Przypomnę, że to telewizja sfilmowała lepiej czy gorzej cały nieomal kanon polskiej klasyki literackiej. Od "Lalki" i "Nad Niemnem" do "Nocy i dni" i "Kolumbów".

W nowej sytuacji ekonomicznej mediów publicznych, gdy opłaty za telewizję będą wnoszone przy okazji być może rozliczania PIT-u, warto, aby część tego funduszu przekazano ministrowi kultury. Mógłby on kierować środki na realizacje ambitnych przedsięwzięć programowych w telewizji i radiu, które ustalane by były przez uspołecznioną Radę Zarządzającą. Dopiero w takiej sytuacji powstałoby rzeczywiście mocne uzasadnienie dla trwałego istnienia mediów publicznych jako istotnej Instytucji Kultury Narodowej.