Chciałem odciążyć dziennikarzy zarobionych w poszukiwaniu kolejnych zbrodni Krzysztofa Skowrońskiego w Trójce i wylewających na niego czuchnące kubliki pomyj i sam spytałem o ten drobiazg.

Dwa tygodnie temu wysłałem więc na ręce rzecznika rządu oraz podległych mu służb pismo. Bez reakcji. Kilka dni później później wysłałem je ponownie i sprawdziłem telefonicznie - doszło już wcześniej i lada dzień powinienem spodziewać się odpowiedzi. Pani z Centrum Informacyjnego Rządu napomknęła co prawda, że zgodnie z ustawą o dostępie do informacji mają na odpowiedź dwa tygodnie, ale na pewno uporają się z tym szybciej. I dali radę - dostałem je dzień przed ustawowym terminem. Zuchy!

Reklama

Okazało się, że minister Nowak prawdę mówił. Premier zawsze korzysta z połączeń rejsowych. No, prawie zawsze. Dokładnie od stycznia 2008 do marca tego roku, czyli przez czternaście miesięcy, skorzystał z nich 10 razy. W tym samym czasie samolotem rządowym latał ledwie 41 razy. Ale robił to z najwyższym obrzydzeniem i tylko dlatego, że - jak zapewniają służby prasowe szefa rządu - "pora, o której kończyły się spotkania Pana Premiera, uniemożliwiała skorzystanie z lotów rejsowych". Oj tak, legendarna pracowitość Donalda Tuska, zwłaszcza w godzinach wieczornych, jest powszechnie znana.

Jednak nawet podczas lotów rządowym samolotem szef rządu nie zapomina o tanim państwie. Oto "podczas lotów powrotnych piloci odbywają części szkolenia wojskowego, które i tak należy do ich obowiązków" - zapewnia mnie w mailu starsza specjalistka w CIR. Nie śmiem wyręczać któregoś z licznych departamentów PR w kancelarii premiera, ale może warto w ramach cięć pomyśleć o tym, by to premier osobiście zasiadł za sterami swego tupolewa? W końcu jeśli może kierować całym państwem, to co dopiero jakimś niedużym samolotem?

Reklama

W informacji z kancelarii szefa rządu znalazłem też inne ciekawe wieści. Oto Donald Tusk latał do Gdańska 51 razy, ale wracał już tylko 48 razy (tu częściej używał połączeń rejsowych). A te pozostałe trzy to co? Ja rozumiem, że wiceprzewodnicząca PO Hanna Gronkiewicz-Waltz jako remedium na korki w stolicy całkiem serio obiecywała rejsy wodolotem po Wiśle, ale jakoś nie chce mi się wierzyć, by szef rządu się do pracy parostatkiem spławiał.