Dwie wiadomości wstrząsnęły pierwszokwietniową prasą i obie dotyczyły nowych nabytków na listach PiS do Parlamentu Europejskiego, ale tylko jedna była żartem. A newsy były takie: PiS wystawia Artura Boruca oraz sięga po legendarnego Gabriela Janowskiego.

Reklama

Żartem była (zdaje się, ale pewności żadnej nie mam) wiadomość druga. Ta z Borucem to prawda najprawdziwsza, tyle, że informatorom partie się pomyliły. Nie PiS po naszego bramkarza sięga, ale Platforma Obywatelska w ramach akcji „Cuda, część III: Polacy wracają z emigracji”. Na potwierdzenie tej hipotezy wystarczy rzucić okiem na listy rządzącej partii: Krzaklewski, Zalewski, Huebner, Zwiefka, Kolarska – Bobińska. Zabrakło tylko eurodeputowanego Hołowczyca i tenora Torzewskiego. Co, to nieprawda z tym Borucem?

To może osłabiona rejteradą pani Huebner lewica chciałaby się posilić reprezentacyjnym bramkarzem? Pasują do siebie jak ulał. Boruc jest równie jak oni poobijany, podtyty, lata świetności ma z sobą i marzy o powrocie do wielkiej formy. Skoro mogli postkomuniści kusić Bohdana Łazukę, to właściwie dlaczego nie Boruca?

Że co, w ogóle wtopa? Ale prawdopodobne, musicie państwo przyznać. Nawet zbyt prawdopodobne, żeby było śmieszne. Dokładnie tak samo jak wieść o kandydowaniu Gabriela Janowskiego z mazowieckiej listy PiS – do dziś nie mam zielonego pojęcia czy to primaaprilisowy żart, czy też idea taka rzeczywiście zaświtała w głowie któregoś ze strategów Prawa i Sprawiedliwości. Wszak partia Kaczyńskich od jakiegoś czasu przyznaje, że stawia na głosy polskiej wsi, choć jedyne co, jak dotąd, ją z nią łączy, to rzadki talent do robienia w polityce wiochy, ale tu o zupełnie inną wiochę chodzi.

Reklama

Znany działacz chłopski pasowałby do nich jak ulał. Janowski – przypomnijmy czytelnikom młodocianym – to doktor rolnictwa, zasłużony działacz chłopski, internowany w stanie wojennym, później krótko minister rolnictwa. A potem… Cóż, potem Janowski zasłynął z zachowań uznawanych wówczas za kompromitujące: a to w Sejmie podskakiwał, a to jakieś woreczki na mównicę wnosił, a ją blokował. Cuda wianki, ubaw pół Polski miało.

Były to jednak zamierzchłe czasy. Nikt nie paradował wówczas ze świńskim ryjem, a penisy trzymano raczej w rozporkach, a nie w szufladach. Ci zaś, którzy trzymali je w szufladach nie byli przyjmowani przez premiera.