W czasach stalinowskich nieobecność na pochodzie groziła poważnymi represjami. Jeśli ktoś mówił innym, że nie przyjdzie lub namawiał kolegów, by nie szli, mógł trafić do więzienia oskarżony o organizowanie oporu wobec władzy ludowej. Tak było do roku 1955 - 56. Z tamtych pochodów starałem się jednak zawsze wcześniej urwać, bo od początku wiedziałem, że jest to złe.

Reklama

Gdy byłem dzieckiem w szkole podstawowej, kilka razy byłem na pochodzie. To były czasy stalinowskie, a mój udział w 1. Majowym pochodzie spowodowany był strachem. Moja rodzina była w większości ziemiańska, w związku z czym miała różne kłopoty. Tak więc by dodatkowo nie byli wzywani do UB, chodziłem na pochody. Później unikałem jakiegokolwiek uczestnictwa i po 1956 nie maszerowałem w tym spędzie ani razu. Śmiałem się z tego i kpiłem. Wolałem pojechać na wycieczkę rowerową do Łagiewnik pod Łodzią albo zostawałem w domu. Jednak nie byłem represjonowany za nieobecność na pochodzie.

W latach 70. za Gierka w ogóle nie było już przymusu uczestnictwa w pochodzie. Zawsze jednak było wystarczająco dużo ludzi, by te przemarsze się odbywały. Wielu ludzi zapewne chodziło tylko po to, by sobie pomaszerować w towarzystwie znajomych, ale w istocie kierowała nimi bezmyślność. Zdarzało się, że matki z dziećmi chodziły po to, by pokazać coś tak spektakularnego dziecku. I to też było głupotą, bo w gruncie rzeczy robiło się poparcie dla komunistów, którzy mogli później pisać o masowym udziale. Niestety, było to prawdą. Szczególnie w latach 50. pochodom towarzyszyły różne widowiska i spektakle, co ściągało bezrefleksyjną widownię.

W latach 80. nikt się już tym nie przejmował. Bywały nawet miasta, w których nie było trybuny, przed którą mieli maszerować uczestnicy. Oczywiście za nieobecność sekretarz w pracy mógł spowodować nieprzyjemności.