Pochody pierwszomajowe były obowiązkowe w czasach, gdy chodziłam do szkoły. Moja mama podczas wojny działała w AK-owskim podziemiu. Razem z ojcem wpoili mi, że nie chodzi się na pochody pierwszomajowe. W moim domu panował bardzo negatywny stosunek do władzy PRL. Unikałam więc uczestnictwa i nie brałam w nich udziału.

Reklama

Ale pamiętam, że na jeden pochód poszłam. Później bardzo się tego wstydziłam. Ze szkół szły tłumy młodzieży. W PRL było to traktowane przez wielu jako ogromna atrakcja, bo wszyscy się mogli spotykać, w tym dniu czasami można było zjeść kiełbaskę albo lody. Całe szkoły były zmuszane do brania udziału w tym spędzie by pokazać miłość do systemu wśród ludzi młodych.

Bywało, że tylko obserwowałam z daleka, jak moi niektórzy szkolni koledzy maszerują. Mimo że za nieuczestniczenie w pochodach w szkole miałam obniżoną ocenę z zachowania i straszono mnie też niedopuszczeniem do matury, to jednak nie chodziłam.

W latach 80. zorganizowaliśmy manifestację na 1 maja, co zakończyło się przyjazdem milicyjnych suk i zgarnięciem nas do aresztu. Areszt przedłużono nam do 3. maja. Po tym zdarzeniu milicja starała się zgarnąć wielu z nas starano się jeszcze przed 1 maja i wypuszczała dopiero trzy dni później. By tego uniknąć ukrywaliśmy się u znajomych. Jeśli ktoś nie zdążył, przychodzili z SB i zgarniali nas na wszelki wypadek. Niedawno widziałam tamte zdarzenia i siebie na zdjęciach w IPN-owskiej teczce. Dzisiaj przeglądam fotografie, a pierwszy maja kojarzy mi się z tym, że w PRL tego dnia siedziałam w areszcie.

Reklama