Gdy podchodziłam do egzaminu dojrzałości, warunki egzaminacyjne były bardziej zaostrzone niż dziś. Dopiero zdanie części pisemnej upoważniało do egzaminu ustnego. A byłam bardzo rozswawoloną maturzystką - szczególnie przez naszą polonistkę - siostrę Mateę - która uczyła mnie w Szymanowie u Sióstr Niepokalanek. Siostra Matea prosiła nas np. o napisanie drugiej części "Moralności pani Dulskiej". To mnie zupełnie rozpastwiało.

Reklama

Na maturze dostałam temat: Satyra i komedia w XVIII wieku po odrodzeniu społeczeństwa. W swojej pracy napisałam więc, że w XVIII wieku społeczeństwo nie czytało i już pierwszym zdaniem dałam do zrozumienia komisji, że temat jest głupkowaty. Zrobiła się straszna awantura. W konsekwencji nie zostałam dopuszczona do części ustnej. I tak oblałam maturę. Być może ze względu na mój charakter nie miałam jednak większej traumy. Ale zwyczajnie starałam się wszystko jak najszybciej naprawić.
Mimo wszystko poszłam zdawać egzamin do szkoły teatralnej - do której się zresztą dostałam. Matura była oczywiście niezbędnym dokumentem wieńczącym kryteria wstępu na studia. Okazało się, że najszybciej maturę można było zdać w Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej. Zapisałam się więc na najbliższy termin. Pamiętam, że byłam tam jedyną zdającą dziewczyną. Dostałam pytania z matematyki, które znajdowały się w wylosowanej wcześniej kopercie. Po wyjęciu pytania z matematyki zrobiło się jeszcze bardziej miło, ponieważ tuż pod pytaniem znajdowała się prawidłowa odpowiedź. Dziś uważam, że wszystkie matury powinny właśnie tak wyglądać!

Jeśli natomiast chodzi o dzisiajszych zdających, to niech się boją, bo ten egzamin przeżywa się tylko raz. A wszystko, co się przeżywa tylko raz - a przynajmniej raz na rok - jest jedyne w swoim rodzaju. Niech się więc maturzyści denerwują. Niezdanie matury po prostu się zdarza, a nerwy z tym związane i tak same przejdą. Każdy okres w życiu ma swoje smaki. To jest właśnie jeden z nich.