Nie dziwi mnie ostatni wybór Lecha Wałęsy. Były prezydent zapowiedział, że weźmie udział w krakowskich obchodach 20. rocznicy 4 czerwca 1989 roku. W ten sposób próbuje się zdystansować od kłopotliwej sytuacji, w jakiej znalazł się w ostatnich tygodniach lawirując między Donaldem Tuskiem a Declanem Ganleyem. Dodajmy do tego, że osoby zapowiadające obecność na konkurencyjnych imprezach w Gdańsku są zdeklarowanymi wrogami Wałęsy. Tym mniejszym więc zaskoczeniem jest dla mnie wybór Krakowa.

Reklama

Ostatnie spotkania Wałęsy ze stowarzyszeniem Libertas, jak i EPP dowodzą, że prezydent nie ma już żadnego planu politycznego, tylko kieruje się przypadkiem, jak również stopniem atrakcyjności różnych spotkań i imprez. A kolejnymi wystąpieniami Wałęsa utwierdza nas w przekonaniu, że nie nadaje się na męża stanu i na zawsze pozostanie trybunem ludowym.

Prezydent zapewne będzie główną atrakcją dla zachodnich przywódców podczas tak ważnych obchodów, a jego potwierdzona obecność dodatkowo zachęci ich do przyjazdu. To, że zdecydował się potwierdzić obecność w Krakowie, jest też sporym sukcesem Donalda Tuska. Przy tym wszystkim, Wałęsa bardziej wpisuje się w Kraków niż w Gdańsk. Tym bardziej, że nie wyobrażam go sobie 4 czerwca w Gdańsku, gdzie główną postacią będzie prezydent Kaczyński.

Wczoraj w "Teraz my" gościliśmy Sławomira Sowińskiego, który zwrócił uwagę, że decyzja o przeniesieniu uroczystości do Krakowa nas uspołecznia i poszerza obchody rocznicy 4 czerwca. Gdyby wszystko miało miejsce w Gdańsku, skupilibyśmy się tylko na jednym mieście. A przecież w czerwcowych wyborach 1989 roku brała udział cała Polska. Oczywiście pomysł wyszedł przypadkiem - na skutek zapowiadanych protestów. Okazuje się jednak, że ta idea jest trafiona. Trzeba zatem rozczłonkować to święto na inne miasta. Okazuje się też często, że głowy państw europejskich ledwo wiedzą, gdzie leży Polska. Co dopiero mówić o odróżnianiu Krakowa od Gdańska. Dla zaproszonych nie będzie więc żadnej odczuwalnej różnicy. Jako obywatele zaś powinniśmy ten dzień po prostu zawłaszczyć dla siebie i świętować lokalnie, tam, gdzie rzeczywiście odbywały się tamte wybory.

Reklama

Lech Wałęsa ma rację mówiąc, że rocznica 4 czerwca należy nie tylko do związkowców. Podczas tamtych wyborów byłem mężem zaufania Solidarności na wsi. Ludzie głosujący podchodzili do mnie jako przedstawiciela nowej władzy. Jedni opowiadali mi, że w PRL z różnych powodów mieli czerwone książeczki. Właśnie 4 czerwca ci zwykli ludzie odważyli się głosować już nie tak, jak im kazano. Choć w małej miejscowości każdy wiedział, kto na kogo postawił krzyżyk.

Solidarność odniosła prawdziwe zwycięstwo. I dlatego to właśnie ci ludzie z małych miejscowości są prawdziwego bohaterami 4 czerwca. Ci sami, którzy przez lata oddawali głos na partię, bo inaczej nie dostaliby np. węgla. W czerwcu 1989 r. przełamali swoją niepewność i przestali się bać władzy.

Dlatego weźmy w cudzysłów zarówno intencje premiera jak i związkowców. Donald Tusk oczywiście chciał wykorzystać rocznicę, bo zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego. Solidarność natomiast nie ukrywa, że przygotowuje protesty, bo jest związana z PiS. Zamiast więc tym się przejmować, zróbmy z rocznicy 20-lecia wolnej Polski nasze wspólne, ogólnopolskie a zarazem lokalne święto.