Nie ma sensu oburzać się na Lecha Wałęsę, nie ma sensu go bronić. Zrobił to, co zawsze, poszedł za głosem swojej głodnej sukcesów natury, która pcha go tam, gdzie postrzega wpływy i zaszczyty.
>>> Noblista rozmienia się na drobne
Problem Wałęsy od początku III RP był nierozwiązywalny. W 1989 roku, po wygranych wyborach, Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek, dwaj bliscy współpracownicy Wałęsy, postanowili rządzić wbrew niemu. Zarzucono im zdradę, tymczasem kierowała nimi chłodna analiza: wiedzieli, że wspólnie z Wałęsą niczego zrobić się nie da. Że ten swoją narcystyczną osobowością niszczy wszystko. Kiedy z kolei Jarosław Kaczyński kilka miesięcy później wysunął kandydaturę Wałęsy na prezydenta, zarzucono Kaczyńskiemu, że rozpala ambicje Wałęsy, bo chce na jego plecach wjechać do wielkiej polityki. Tymczasem Kaczyński racjonalnie konstatował, że w polskiej polityce osoby Wałęsy nie da się ominąć, że próba wyrzucenia go na margines zniszczy każdą władzę.
Jak wiemy paradoks Wałęsy polega na tym, że rację okazały się mieć obie strony. Mazowiecki za próbę odsunięcia Wałęsy zapłacił porażką - przegrał wybory prezydenckie i stracił władzę. Ale równie wielką cenę zapłacił Kaczyński, scenariusz okiełznania Wałęsy przez danie mu części władzy, skończył się sromotną klęską Kaczyńskiego, Wałęsa nie zadowolił się częścią władzy i zażądał całości. Aby ją mieć, zniszczył Kaczyńskiego, Olszewskiego, nawet upadek życzliwego mu rządu Suchockiej wykorzystał do rozwiązania Sejmu, co się skończyło przejęciem władzy przez postkomunistów. Dopiero wtedy Wałęsa poczuł się dobrze, znowu jednoosobowo reprezentował obóz solidarnościowy.
>>> Zaremba: Ile razy Wałęsa zmieniał front
Po tych przygodach prawicowi politycy milcząco zdecydowali: nigdy więcej Wałęsy. Przez dekadę żadna licząca partia nie nawiązywała z nim współpracy. Co pewien czas jakiś sentymentalny jajogłowy pisał, że marnuje się nasz największy narodowy kapitał, że rządy powinny korzystać z autorytetu Wałęsy, wprowadzać go do zachodnich instytucji, powierzać dyplomatyczne misje. Tak mówili ignoranci, politycy dobrze wiedzieli, że dawna wielkość Wałęsy zamieniła się w czystą toksyczność. Od której życie publiczne trzeba trzymać z daleka.
Zdumiewające jest, że wegetującego w zapomnieniu Wałęsę przebudzili właśnie ci, którzy najlepiej jego naturę rozumieli. Zaczęło się od braci Kaczyńskich, którzy postanowili go dobić i rozpoczęli nagonkę na "Bolka". Uznali Wałęsę za słabego i chcieli go zniszczyć raz na zawsze. Ich błąd okazał się wielki, owszem Wałęsa przez te oskarżenia mocno ucierpiał, jednak spór o "Bolka" znowu postawił go w centrum uwagi, a kolejne obrony przywróciły część dawnego blasku.
>>> Ciche dni w małżeństwie Wałęsy i PO
Potem błąd popełnił Donald Tusk, który poczuł się na tyle silny i uznał - jak w 1990 roku Kaczyński - że z Wałęsą może się dogadać. Tusk się zaangażował w obronę Wałęsy, w zamian oczekiwał, że ten będzie lojalnie wspierał Platformę. Tusk gromił IPN, wysyłał kontrolę do UJ, ministrowie rządu pojawiali się na wszystkich imprezach u boku Wałęsy, aby sławić jego wielkość i piętnować nikczemność oskarżycieli. A Wałęsa zrobił to co zawsze, poczuwszy się silnym, zmienił sojusze.
Tusk się dziś skarży, Sikorski też, ale przecież sprawili to własnymi rękami. Wiedzieli, że Wałęsa wszystko, co dostaje, traktuje jako mu należne. Znali Wałęsę na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie traktuje on Platformy podmiotowo, w jego oczach tylko on jest wielki, zaś liderzy PO z premierem włącznie to małe figurki, których blask za chwilę zgaśnie. Jeżeli ktoś siebie traktuje jak boga, nigdy nie wejdzie w poważne pakty ze śmiertelnikami.
>>> Wałęsa - żywa legenda czy drobny cwaniaczek
Warto to raz jeszcze podkreślić: w całej dzisiejszej przygodzie z Wałęsą i Ganleyem najciekawsze jest to, że doprowadzili do niej ludzie znający Wałęsę najlepiej - bracia Kaczyńscy, Donald Tusk i grupa publicystów, która broniła Wałęsy po to, aby zaszkodzić PiS. Wszystko to są doświadczeni wałęsolodzy, którzy znali dwie fundamentalne prawdy: 1) że nie da się dobić Wałęsy, 2) że nie da się go ujarzmić. Nawet dzisiejszy, stary i pozbawiony wpływów, gdy na chwilę znowu stał się postacią ważną, skorzystał z tego w klasycznym dla siebie stylu. Dając kopniaka i wrogom, i sojusznikom.
>>> Niesiołowski: Wałęsa robi błąd
Osobiście mam do Wałęsy stosunek dwuznaczny. Do 1989 roku widzę w nim realny polityczny geniusz, nie zdolności, nie talenty, ale geniusz. Potem postrzegam go jako postać dla polskiej polityki najbardziej szkodliwą. Jednak dziś, powiedzmy szczerze, ta szkodliwość jest znikoma. Zachowania Wałęsy są bardziej ciekawe niż ważne. I stale potwierdzają prawdę odkrytą w 1990 roku: że nie ma rozwiązania problemu Wałęsy. Dopóki będzie żył, będzie tyleż narodowym skarbem, ile źródłem narodowych kłopotów. Aby te kłopoty były jak najmniejsze, trzeba przestrzegać dwóch prostych reguł. Po pierwsze nie wolno go zagłaskiwać, jak to niedawno robiło wielu polityków i dziennikarzy, bo to jedynie ośmiela w nim potrzebę zaistnienia. Po drugie nie wolno Wałęsy dobijać, ponieważ nagonki jedynie wyciągają go z politycznego niebytu. Wałęsa potrzebuje gabloty z dwoma napisami: "Nie drażnić niedźwiedzia" i "Nie karmić misia". Pierwszy napis będzie strzegł nas przed Wałęsą, drugi Wałęsy przed nim samym.