We wczorajszym „Dzienniku” opisaliśmy najsłynniejszą polską blogerkę – Katarynę. Dowiedzieliśmy się, kim jest, ale nie ujawniliśmy jej nazwiska. Pokazaliśmy problem: choć od lat ostro recenzuje osoby publiczne, unika odpowiedzialności kryjąc się pod pseudonimem. Jak pisał Cezary Michalski w komentarzu o Katarynie i innych anonimowych internautach: Niezwykle surowo osądzają nasz warsztat, zarzucają nam sprzedajność, stronniczość, a wszytko pod pseudonimami. To jest jakaś forma demokracji bezpośredniej, ale poprzez swoją anonimowość przyjmująca nieuchronnie postać donosów i obelg.
>>> Michalski: Utracona cześć Kataryny
Choć po naszym artykule Kataryna w emocjonalnym wpisie na swym blogu zarzuciła nam nieuczciwość, nie odpowiedziała nam na pytania jakie postawiliśmy w naszym artykule. Przede wszystkim: jakie są granice anonimowości blogerów? Czy ukrywającym się pod pseudonimem autorom wolno wyrażać najostrzejsze nawet sądy, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności?
– Ukrywanie tożsamości przez blogerów sprzyja nieodpowiedzialności za słowo. Ale anonimowość ma też dobre strony, ktore przeważają nad złymi – mówi nam prof. Wojciech Sadurski, prawnik i znany bloger, który jako pierwszy zażądał od Kataryny ujawnienia nazwiska.
______________________________________________________________________
MACIEJ WALASZCZYK: Dziennikarze nie publikują anonimowo, podobnie większość polityków piszących blogi nie ukrywa swojej tożsamości. Czy anonimowość w sieci to problem?
WOJCIECH SADURSKI*: W ostatnim czasie przewartościowałem swoje myślenie o anonimowości w sieci. Anonimowość ma swoje dobre i złe strony. Te pierwsze jednak przeważają.
Boniecki: Anonimowość? Tylko w konfesjonale
Swego czasu wzywał pan blogerkę Katarynę do ujawnienia się. Nie bez przyczyny.
Tak, bo spór dotyczył bardzo ostrej krytyki jaką Kataryna skierowała pod adresem Wisławy Szymborskiej. Wówczas napisałem, że jeżeli ktoś formułuje ostre zarzuty o charakterze etycznym, wobec konkretnej osoby, to powinien występować z otwartą przyłbicą.
No właśnie, co się więc zmieniło od tego czasu?
Moje wezwanie przez wielu zostało potraktowane jako krytyka samej zasady anonimowości w sieci. To było nieporozumienie, bo wezwanie miało jedynie charakter etyczny i nie zmierzało do zanegowania niczyjego prawa do anonimowości w internecie. Ono powinno istnieć, pod warunkiem pewnej przyzwoitości zachowania. Bo nie wszystko do czego mamy prawo, jest jednocześnie działaniem przyzwoitym.
>>> Zaremba: Współczuję Katarynie
Jak przebiegają więc granica przyzwoitości?
To przede wszystkim sprzyjanie pewnej nieodpowiedzialności za słowo. Przecież anonimowość nie występuje tylko w sieci, ale również na parkanie można wymalować farbą jakieś zarzuty czy oszczerstwa i pozostać całkowicie anonimowym. W przypadku bloga chodzi o kwestię uczciwości jego autora, który pozostaje nieznany. Z drugiej strony ukrywanie tożsamości chroni tych, którzy – być może bardzo subiektywnie – oceniają, że mogliby ponieść jakieś sankcje społeczne wynikające z ujawnienia swoich poglądów. Np. potępienie ze strony rodziny, przyjaciół czy znajomych. Taka osoba może się też obawiać, że pracodawca będzie się mścić na nim za głoszenie takich, a nie innych poglądów.
Właśnie Kataryna obawiała się, że jej ujawnienie może być źle przyjęte w jej miejscu pracy. Była odważna na blogu, ale w rzeczywistości już nie.
Jeśli zwykły człowiek nie jest profesjonalnym dziennikarzem, politykiem, czy naukowcem i zawodowo nie bierze udziału w kształtowaniu opinii publicznej, ale chce uczestniczyć w dyskursie publicznym, powinien mieć prawo do anonimowości. Ono bowiem chroni go przed negatywnymi konsekwencjami ujawnienia poglądów.
Przecież wygłasza radykalne osądy, ostro recenzując teksty dziennikarzy, którzy za to, co piszą odpowiadają własnym nazwiskiem i głową. Kataryna robi to anonimowo i nie ponosi żadnych konsekwencji.
Ale powinna mieć do tego prawo. A czy powinno się z tego prawa korzystać, to jest kwestia indywidualnej przyzwoitości. Nie zmieniam swojej krytycznej oceny w odniesieniu do osób, które w sposób anonimowy formułują ostre moralne osądy wobec innych. Mam prawo do krytyki takich osób, ale jednocześnie przyznaję im uprawnienia do czynienia tego, bo na dłuższą metę jest to w interesie całego społeczeństwa. Pewne osoby nie brałyby udziału w dyskursie publicznym, gdyby nie miały gwarancji wynikających z anonimowości.
Czy Kataryna nie prowokowała swojej dekonspiracji np. udzielając wywiadów i całkiem świadomie podpowiadając tropy, jak ją zidentyfikować? Padła ofiarą własnej niekonsekwencji.
Nie zgadzam się z tym, ponieważ bardzo wysoka ostrożność w obronie swojej anonimowości nie może być potraktowana jako prowokacja. Jest to raczej ochrona własnego interesu. Czy jest ona uzasadniona, czy nie – nie wiem. Jeśli jednak przyjmiemy, że anonimowość jest prawem blogerów, to nie możemy czynić im zarzutów z tego, że tego prawa bronią bardzo gorliwie.
Nawet gdy strzelają zza węgła?
To określenie emocjonalne. To co dla jednych jest strzelaniem zza węgła, dla innych będzie uprawnioną krytyką w interesie publicznym. Jeśli wypowiedź jest nieuzasadniona i raniąca, powinno się ją krytykować. Tylko ta krytyka nie ma nic wspólnego z odbieraniem prawa do anonimowości. Jestem zwolennikiem tego prawa, bo uważam, że dobro polegające na ochronie osób głoszących niepopularne poglądy lub mogących obawiać się jakichś konsekwencji, przeważa nad złem polegającym na umożliwieniu pewnej nieodpowiedzialności za słowo.
*Wojciech Sadurski - jest blogerem i profesorem prawa, wykładowcą m.in. Uniwersytetu Europejskiego we Florencji i Uniwersytetu Warszawskiego.