Niektórzy blogerzy manipulują faktami nie gorzej niż najbardziej haniebne osobniki w historii prasy totalitarnej. Budują zestawy informacji oparte na półprawdach lub ćwierćprawdach i powielają kłamliwe wnioski. Dlatego jeszcze raz trzeba kilka podstawowych faktów w sprawie Kataryny przypomnieć.

Reklama

Przede wszystkim nie ujawniliśmy polskiej blogerki. Napisaliśmy tekst, że wiemy, kim jest, wiemy, skąd się wywodzi i gdzie pracuje – też nie podając nazwy. Zapytaliśmy – choć przecież bez żadnej agresji – dlaczego boi się ujawnić. Postąpiliśmy tak, choć znamy te wszystkie fakty i nie wahalibyśmy się podać tych informacji, gdyby rzecz dotyczyła jakiejkolwiek osoby publicznej. Prasa jest właśnie po to, by odkrywać tajemnice, by odpowiadać na pytania, jakie zadają sobie czytelnicy. Na przykład na to, kim jest Kataryna.

>>> Apel: STOP chamstwu w sieci!

A dlaczego właśnie ona? Wbrew ocenom kolegów z „Rzeczpospolitej” nie stoi za tym żadna intencja polityczna, ale prosty fakt, że Kataryna jest najbardziej znaną polską blogerką. I to ona – a nie bloger Foxx na przykład – zaprząta zagadką swojej tożsamości uwagę blogujących i czytających blogi Polaków. Z tych samych przecież powodów koledzy z innych redakcji starają się zaglądać w kieszeń (a czasem i do łóżka) osób najwięcej znaczących w życiu publicznym – a nie tych znaczących najmniej. I robią to często dużo brutalniej niż my. Wysyłają do ludzi, których chcą namówić na rozmowę, SMS-y dużo brutalniejsze niż prośba o kontakt z sugestią, że inne redakcje też są na ich tropie. Jeśli to jest szantaż, jak próbują wmówić niektórzy co radykalniejsi blogerzy, to nie wiedzą oni, co to słowo znaczy.

Podobnie jak chyba nie rozumieją słowa „ujawnić”, jak nie wiedzą, jakie są obowiązki prasy i że wolność słowa znaczy nie tylko prawo, ale też jest zobowiązaniem do przestrzegania reguł uczciwej dyskusji. I zgodą na bycie sprawdzanym i pytanym tak samo, jak samemu się sprawdza i pyta innych. I jest jeszcze jednym – pamięcią, że można innych swoim słowem skrzywdzić. Gdy się innych ludzi wyzywa i opluwa, chowając za gardą anonimowości, to właśnie się robi. Niezależnie, jak wielkie słowa o wolności by przy okazji padały.

>>> List otwarty redaktora naczelnego DZIENNIKA do obrońców Kataryny

I przepraszam, ale czym skrzywdziliśmy Katarynę? Czy jej wizerunek jest powszechnie znany? Nazwisko? Czy straciła pracę, kontrakt, czy jej bliscy ucierpieli? Wybaczcie, ale to wciąż taniec w masce. I jeśli już ktoś nazwisko Kataryny ujawnił, to jeden czy drugi internauta. Nie my. My wobec anonimowej przemocy części (podkreślam – części) internautów jesteśmy bezbronni. Możemy się albo uodpornić, albo jak niektórzy nasi koledzy odpowiadać: zgadzam się z wami, ale oni mnie anonimowo zaplują.

Reklama

Rzeczywiście polski internet wyszarpuje coraz więcej wpływu na życie publiczne. Pytanie, czy na pewno pełni swoją misję tak doskonale i lepiej niż dziennikarze, pozostawiam do rozważenia, jak już głowy ochłoną.

Wtedy warto będzie zrobić coś jeszcze – porównać słowa, jakich nasi dziennikarze użyli, opisując historię blogerki, z tymi, jakich użyto, opisując nas. Porównać jakość pracy dziennikarskiej, porównać język argumentacji używany przez niektórych blogerów. Zestawić język naszych komentarzy i obelgi, jakie poleciały na naszych dziennikarzy.

Zastanawiamy się w redakcji, jak to możliwe, by agresja – wobec konkretnych przecież ludzi – mogła być tak brutalna i autoryzowana przez niektórych zawodowych dziennikarzy. Agresja większa niż ta, której doświadczamy, dociekając prawdy o świecie polityki i władzy.

Zestawmy strony: z jednej strony grupa pewnych siebie, anonimowych i czasami chamskich internautów, a z drugiej – dziennikarze mający nazwiska, twarze, jawnie odpowiadający za swoje czyny. Operujący narzędziami dziennikarskimi. Mający obowiązek potwierdzania faktów, liczenia się ze słowami, koniecznością – jak trzeba – opublikowania sprostowania. Tak, bo potrafimy przyznać się do błędu. Bo wszystko, co robimy, jest transparentne i łatwe do rozliczenia. Jak ludzie popełniamy błędy. Kiedy zaś mamy przekonanie, że racja jest po naszej stronie, potrafimy się bić do końca.

Te zasady nie obowiązują internetu. Ba, właśnie dowiedzieliśmy się, że część tego świata domaga się dla siebie specyficznego rodzaju immunitetu. Chce wolności od pytań, kto za nim stoi, chce ochrony przed dziennikarskimi śledztwami, żąda przywilejów, jakich nie mają politycy, biznesmeni, wojskowi (i dziennikarze też). I nie chce pamiętać, że ich słowo – choć anonimowe – również potrafi niszczyć i zabijać.

_____________________________________________
>>> Więcej na ten temat w BLOGOSFERZE DZIENNIKA