O co toczy się bój... No właśnie, o co? Wyłącznie o władanie propagandową tubą, a trochę też o dostęp do koryta, przy którym będą mogły się paść dziesiątki najwierniejszych nominatów.
Otwarty charakter sporu jest oczywiście słabą pociechą, bo niedługo z naszej własności – a media publiczne to nasz wspólny majątek – niewiele zostanie. Warto jednak pamiętać, co kto robi w tej sprawie i co nam obiecywano. I potem to rozliczyć, niestety dopiero przy urnie wyborczej. Innego sposobu jednak nie mamy – my, widzowie i słuchacze mediów publicznych. My, ich właściciele.

Reklama

>>> Monika Olejnik: Jarosław Kaczyński musiał wiedzieć o przewrocie w TVP

Obserwujmy ten spektakl, widać już coraz więcej. W wokółmedialnych roszadach nie ma partnerów, są tylko wrogowie i chwilowi sojusznicy. Nie ma już dobrych ani złych. Wszyscy, łącznie z głosicielami najwznioślejszych frazesów, ubrudzili się najdziwniejszymi koalicjami. Najgorsze w tym jest, że szanse na jakikolwiek kompromis są bliskie zeru. Stawką nie jest dobro mediów publicznych, ale władanie nimi w dwóch następnych latach – gdy odbędą się wybory prezydenckie, samorządowe i parlamentarne. Z tego powoduPlatforma nawet ozłoci prezesa Farfała – byle tylko nie wpuścił tam ludzi PiS. A ci zapomną o wszystkich wadach obu panów Borysiuków, by z kolei Platforma nie weszła im w szkodę.

>>> Piotr Gursztyn: TVP według PO. Mniej misji, więcej szmiry

Można dziś wyzłośliwiać się, przypominając popularną pseudomądrość, że ten, kto ma TVP, zawsze przegrywa wybory. Żaden w Polsce polityk, nawet najmniej rozgarnięty, nie wierzył w tę bzdurę. Jeśli powtarzał, to tylko dla zmylenia przeciwnika i opinii publicznej.
Nie darmo ze swego premierowskiego olimpu zniżył się do tego bagna sam Donald Tusk i obwieścił, że w TVP potrzebne będą „twarde decyzje”, a minister skarbu ma wkroczyć, „gdy nie będzie innego wyjścia”.
Rzeczywiście, na rok przed walką o prezydenturę może nie być innego wyjścia, więc Grad pewnie spadnie na TVP. To wielce charakterystyczne, że Tusk, który do tej pory deklarował, że nie interesują go media publiczne, jednak wykazał się całkiem sporym zainteresowaniem.

Aby być sprawiedliwym – możemy być pewni, że prezydent i druga strona też nie śpią. To, że Lech Kaczyński nie mówił jeszcze o czymś twardym, to albo opóźnienie, albo wybieg. Jeśli nic nie powie, to nie znaczy, że nie działa. A wiadomo, że najbardziej zaufane osoby z jego kręgu są nie mniej aktywne niż emisariusze Tuska i Grzegorza Schetyny.

Zapewne naiwnością będzie teraz postawić pytanie: czy członkom KRRiT, różnych rad nadzorczych, zarządów, Ministerstwa Skarbu, sejmowej komisji kultury zdarza się ostatnio pomyśleć o programie mediów publicznych? W sensie jego poprawienia, unowocześnienia, podniesienia poziomu. Czy znajdują na to choć minutę? Jeszcze rok temu cały ten światek trąbił o cyfryzacji telewizji i zbytniej komercjalizacji mediów. To ważne problemy, bo z cyfryzacją jesteśmy na szarym końcu Europy. Odpowiedź na te naiwne pytania musi być negatywna. Fotel w gabinecie prezesa jest tysiąckroć ważniejszy niż cyfryzacja czy jakikolwiek inny wspólny interes nas maluczkich – widzów i właścicieli TVP.