Nie jest tak, że turbulencje w TVP i Polskim Radiu nie odbiją się na mediach prywatnych. To podstawowa uwaga wobec tych wszystkich ludzi, którzy twierdzą, że nie są im potrzebne media publiczne. Ich argumenty brzmią mniej więcej tak: dość tolerowania władzy Piotra Farfała albo precz z PiS-owską telewizją. Ewentualnie, że nikt nie chce płacić odpraw dla Andrzeja Urbańskiego lub finansować mu limuzyny z kierowcą.
>>> Olejnik: Kurator w TVP. Horror czy komedia?
Bardziej subtelne argumenty przeciwników mediów publicznych odnoszą się do misji, właściwie jej braku. To znaczy, że wylądowała w ramówce grubo po północy, a „Gwiazdy na lodzie” (który to już raz przywołujemy argument z tym programem?) nie są misją. Jest też argument, że media komercyjne lepiej wypełniają misję. Bo na przykład Radio Tok FM ma swój teatr (Polskie Radio też ma), a TVN robi świetne dokumenty, takie jak np. „Trzech kumpli”. No i przecież są całkowicie prywatne kanały informacyjne: TVN24 i Polsat News. Ten argument, słusznie oddający chwałę właścicielom i twórcom tych mediów, zakłada, że kryzys nigdy nie dotknie branży medialnej, zatem prywatne koncerny po wieki wieków będą dokładały do tych ciągle deficytowych przedsięwzięć.
Kto zje torcik?
Kryzys jednak dotknął rynek mediów. W sposób bardzo prosty – budżety reklamowe są w każdej firmie pierwszą rzeczą do obcięcia w razie oszczędności. Polskie firmy zaczęły redukować swoje wydatki na reklamę już wiele miesięcy temu i każda, nawet najbardziej okazale wyglądająca stacja telewizyjna zdążyła już to odczuć. Nie mówiąc już o mediach, które dostają reklamy w drugim rzucie: rozgłośniach radiowych i prasie. Na to nakłada się kryzys strukturalny, m.in. spowodowany przez rozwój internetu i zmianę upodobań publiki. Głównie odczuwają to gazety, ale nie wyłącznie.
Spadek dochodów i powszechne poczucie zagrożenia, że może być jeszcze gorzej, jest punktem wyjścia do oceny tego, co dzieje się z mediami publicznymi. Bo według laików właściciele Polsatu i TVN powinni się cieszyć z upadku TVP, tak jak właściciele RMF i Radia Zet z możliwej plajty Polskiego Radia. Otóż nie – mogą być przerażeni.
>>> Gursztyn: Dzika walka o koryto w TVP
Zygmunt Solorz i Mariusz Walter – można przypuszczać na podstawie wielu przesłanek – nigdy nie pragnęli upadku TVP. Chcieli rozszerzyć swoje wpływy, uszczknąć coś z archiwalnego dorobku telewizji publicznej, zwiększyć dochody jej kosztem. Jednak zawsze byli pogodzeni z tym, że polski rynek telewizyjny jest podzielony między trzy duże stacje. Z jakichś względów uznano, że tak jest w sam raz. Przypomnijmy sobie, jak te trzy stacje zwarły szeregi, gdy do małej TV Puls wszedł właściciel amerykańskiej telewizji Fox. Podobnie Solorz i Walter poparli prezesa Urbańskiego apelem o utrzymanie abonamentu lub podobnego dofinansowania TVP. Oficjalnym uzasadnieniem była potrzeba sfinansowania cyfryzacji polskich telewizji. Tak faktycznie jest – bez TVP polskie stacje prywatne nie podołają tej kosztownej operacji. Zresztą w dobie kryzysu i obecnej kondycji finansowej telewizji z Woronicza coraz bardziej oddala się ta perspektywa.
Ale cyfryzacja nie była jedynym powodem wspólnego apelu. Drugi to fakt, że abonament pozwalał TVP sprzedawać swój czas reklamowy po wyższych cenach. Z tego korzystali wszyscy – od wielkich do małych. Bowiem ci reklamodawcy, których nie było stać na TVP, szli do wszystkich pozostałych mediów. Dziś gdy TVP traci dochody z abonamentu, będzie musiała ratować się tańszą sprzedażą czasu reklamowego oraz jego rozszerzeniem. Ktoś tu powie, że i tak nie może rozdzielać programów. Spokojnie, coś się wymyśli – tak jak było z oddzieleniem pogody i sportu od „Wiadomości”. Zresztą nie trzeba tego robić – blok reklamowy między programami zamiast 10 minut będzie trwał 12. Widzowie nie zauważą, za to konkurencja dostanie boleśnie po kieszeniach. Ktoś z kolei powie, że to nie ma znaczenia, bo abonament jest nieuprawnioną daniną. Niezupełnie – to opłata za to, że nikt nam nie przerywa filmu kilkunastominutowym blokiem reklamowym. Chyba warto, bo nie znam nikogo, kto lubi te przerwy.
Telewizja przetrwa dzięki swoistemu dumpingowi reklamowemu, choć nie wiemy w jakim kształcie programowym. Nie wiemy, co z jej oferty zostanie wartościowego, a co będzie pracowało pod kątem przyciągnięcia reklamy. Tak samo nie wiemy, jak do tego będzie musiała się dostosować konkurencja, by utrzymać swój kawałek reklamowego torcika. Z pewnością nie będzie to równanie w górę.
Kto się nie załapie?
Podobny scenariusz, ale dużo bardziej krwawy, zapowiada się w przypadku publicznego radia. O nim mówi się, że może zbankrutować, bo w odróżnieniu od TVP dochody abonamentowe były dużo ważniejszą częścią jego finansowania. Jednak jeśli nawet spełni się ten czarny scenariusz, to tonące Polskie Radio pociągnie ze sobą na dno wiele rozgłośni i mediów komercyjnych. PR wykorzystuje stosunkowo mało swojego czasu antenowego na emisję reklam. Jeśli ją zwiększy, będzie to katastrofa dla mniejszych rozgłośni komercyjnych, a być może nawet dla takiego potentata jak Radio Zet, o którym ostatnio donosiły media, że przeżywa kłopoty finansowe. Radiowe „Jedynka”, „Trójka” (notabene przynosząca dochody za czasów Krzysztofa Skowrońskiego), publiczne rozgłośnie regionalne – mazowieckie RDC, Białystok i kilka innych – z łatwością mogą wykosić reklamy, które dziś idą do rozgłośni komercyjnych lub prasy.
Tę wyliczankę zależności można łatwo sparować stwierdzeniem, że to biadolenie człowieka żyjącego z mediów, zagrożonego stratą dochodów. Można ją zbić także twierdzeniem, że powinny obowiązywać zasady wolnorynkowe, eliminujące najsłabszych uczestników. Faktycznie, dziennikarz piszący o mediach zawsze robi to pro domo sua. Jednak konsekwencje to nie tylko kilkuset bezrobotnych żurnalistów. To także poważne skutki społeczne, bo ten wspomniany „wolny rynek” (celowo daję tu cudzysłów, gdyż uważam, że w tym przypadku będą to reguły z dżungli) będzie pozbawioną zasad walką żebraków o ochłap. Jego efektem nie będzie szlachetna rywalizacja wytwórców coraz bardziej luksusowych i wyrafinowanych wyrobów. Odwrotnie, odbiorcy będą kuszeni blichtrem i taniością. Będziemy mieć bazar z Trzeciego Świata, a nie dostojne media o euroatlantyckim sznycie.
Jak będą reagować na spadek dochodów poszczególni właściciele? Zygmunt Solorz jest w najlepszej dziś sytuacji finansowej, ale oszczędzanie pewnie zacząłby od ograniczenia lub likwidacji kanału Polsat News. Można oczywiście argumentować, że nie będzie tragedii, bo są inne kanały. Jednak taka argumentacja jest przejawem mentalności pana Kononowicza, który też chce, by nie było niczego. Zdaje się zaś, że różnorodna oferta jest zaletą samą w sobie.
Grupa ITI nie jest w tak szczęśliwej sytuacji finansowej jak Polsat. W TVN już się oszczędza. TVN 24 ograniczył droższe formy działalności, jak transmisje bezpośrednie czy wysyłanie dziennikarzy na dalsze wyjazdy. Więcej jest gadających głów w studiu. Nikt nie powie, że to zysk dla widzów. Pamiętajmy, że ITI jest też właścicielem „Tygodnika Powszechnego”. Ot, taki luksusowy nabytek z czasów koniunktury. Jednak w czasie kryzysu władze koncernu mogą szukać oszczędności, likwidując ten niedochodowy pomnik polskiego dziennikarstwa. Można „TP” nie lubić, ale nie da się zaprzeczyć, że to była i jest prawdziwa instytucja polskiego życia społecznego. A miarą cywilizacyjnego zaawansowania każdego społeczeństwa jest długość trwania takich instytucji. Nawiasem trzeba dodać, że produkcja świetnych TVN-owskich dokumentów raczej nie będzie priorytetem w czasie kryzysu. Za to, by wyjść na plus, trzeba będzie dodać jeszcze więcej szmiry do dzisiejszej komercji – to uwaga ogólna tycząca wszystkich mediów.
Spójrzmy dalej na Agorę. To jedyny koncern, który do czasu kibicował dekonstrukcji TVP, a to w nadziei, że spełni się marzenie o dywersyfikacji dochodów. Od dawna bowiem akcjonariusze Agory naciskali (zupełnie słusznie), by koncern zaistniał na innych polach medialnych, głównie telewizyjnym jako najbardziej dochodowym. To zresztą wpakowało „Gazetę Wyborczą” już raz w spore kłopoty w czasie afery Rywina. Wtedy chodziło o Polsat, ale Agora w swoim czasie planowała skorzystać z prywatyzacji Programu 2 TVP. Dziś jednak i przy ul. Czerskiej musi panować świadomość, że zanim Agora zdobyłaby coś na gruzach TVP, to sama mogłaby wcześniej ucierpieć. Tańsze reklamy w telewizji publicznej to ich jednoczesny odpływ z prasy. Agora, tak jaki inne redakcje, przeprowadziła już bolesne oszczędności. Na czym dalej miałaby ciąć? Pod nóż poszłoby Radio Tok FM. Zanim ktoś powie, że i dobrze, bo irytujące, niech sam sobie odpowie, czy ktoś dzisiaj jest w stanie wypełnić po nim lukę.
Wszystko na sprzedaż?
Przy okazji przypomniała się opowieść kolegi z „GW”, który kilka lat temu relacjonował mi spór między Adamem Michnikiem a jego zastępczyniami na temat postępującej komercjalizacji gazety. Michnik wówczas oponował przed jej zamienianiem w bulwarówkę – takie określenie ponoć padało. Jakkolwiek jego zastrzeżenia można nazwać nieco przesadzonymi, to dziś nie miałby już żadnych argumentów. Bo przeciw jego słowom o inteligenckości i jakości pokazano by wykresy ze spadkiem sprzedaży i dochodów. Ta smutna konstatacja dotyczy obecnie wszystkich mediów papierowych – od lewa do prawa.
Czy Polska będzie lepszym krajem, a Polacy mądrzejszym społeczeństwem dzięki dominacji komercji w mediach? Bez Programu 2 Polskiego Radia? Wątpliwe. Trzeba nie mieć ani serca, ani rozumu, ani oczu, by twierdzić dziś, że wolny rynek tu wszystko wyrówna. Zrówna, ale w dół. Nie przypadkiem wrzuciłem tu przykład radiowej „Dwójki”. Spójrzmy, co jest jej alternatywą. Radio RMF Classic, gdzie komputer międli przez dobę ograniczoną liczbę płyt z serii „The best of ...”. Ktoś, kto rano włączył to radio, wieczorem usłyszy jeszcze raz ten sam zestaw. Dzisiejsze media publiczne są niedoskonałe, niekiedy skandalicznie nieprofesjonalne lub archaiczne, ale po ich zburzeniu będzie z pewnością tylko gorzej.
Społeczną konsekwencją będzie strywializowanie czy wręcz zwulgaryzowanie debaty i życia kulturalnego. Nasuwa się tu pewna analogia do tego, co zauważamy ostatnio w dziedzinie oświaty. Otóż, coraz więcej osób ze świata akademickiego odkrywa, że uproszczenie w ostatnich latach programów szkolnych i obniżenie rangi matury zaowocowało kilkoma rocznikami ignorantów niedostosowanych do kształcenia uniwersyteckiego. Taki sam skutek, już po kilku latach, odczujemy po zniszczeniu mediów publicznych.
To oczywiście czarny scenariusz. Oby się nie spełnił. Dziś niestety wygląda na całkiem prawdopodobny.