Sprzedaż detaliczna w Polsce nadspodziewanie wzrosła. Jak podaje GUS, w zeszłym miesiącu była ona o 5,7 proc. wyższa niż przez rokiem. To efektowny wynik. Czy czas już więc na dobre odwoływać kryzys? Raczej nie. Trzeba przecież zwrócić uwagę na to, że to nie popyt jest podstawą gospodarki. To, że odnotowuje się lepsze wyniki w sprzedaży detalicznej, jest rezultatem zwyczajnej prywatnej konsumpcji. Gdyby od wydawania pieniędzy gospodarka miała się lepiej, czyli gdyby wydawanie pieniędzy tworzyło dobrobyt, to nie byłoby problemu z zaprowadzeniem dobrobytu np. w Zimbabwe.
Bogactwo kraju nie bierze się z wydawania pieniędzy. To, że ludzie zaczęli kupować więcej, wynika z tego, że przestali się tak bardzo bać kryzysu. Wiadomo, że najpierw reagujemy psychologicznie. Gdy dzieje się niedobrze w gospodarce światowej, automatycznie hamujemy z zakupami.
Konsumpcja wyższa o 5,7 proc. w stosunku do danych sprzed roku – to brzmi hurraoptymistycznie. Może to wynikać z faktu, że po pierwszym kwartale gospodarka Polski jest w najlepszej sytuacji w Europie, co znalazło przełożenie na zachowania konsumentów. Zresztą w wakacje łatwo można było zauważyć, że ludzie nadal lekką ręką wydają pieniądze. Nawet na lotnisku przeżywało się zupełny horror, jeśli chodzi o liczbę podróżujących. Mimo światowego kryzysu wszyscy lecieli na wakacje za granicę.
Dobre samopoczucie może też zapewniać to, że polski rząd nie zgodził się na drukowanie pieniędzy. Nie uległ on roszczeniom banków, co dzisiaj oceniamy jako doskonałe posunięcie. Niektórzy twierdzą, że było to działanie przemyślane. Inni natomiast, że wszystko stało się przez przypadek, bo rząd po prostu nie wiedział, co ma zrobić.
Z czasem widzimy, że polski rząd zachował się absolutnie lepiej od amerykańskiego czy od wielu rządów europejskich, które jak szalone zwiększały podaż pieniądza. Bez względu na to, jakie były powody tak przytomnego posunięcia, przyniosło to dobre rezultaty.
Oczywiście wszyscy wiedzieliśmy, że kryzys pociągnie za sobą dziurę budżetową. Łatwo jest przewidzieć scenariusz ponoszenia kosztów za zaciągnięte pożyczki. Niedawno skończyliśmy spłacać tzw. dług Gierka. Jego koszt poniosło moje pokolenie. Dzisiejsze długi spadną na barki naszych dzieci. Oczywiście wystawianie ich na to zadanie jest niemoralne, bo to my dziś korzystamy z ich pieniędzy. Jednak nie było innego wyjścia.
Jeśli natomiast chodzi o dość powszechne odwoływanie kryzysu, to uważam, że jeszcze na to za wcześnie. W gospodarkę wpompowano mnóstwo pustego pieniądza, czyli papierków z wydrukowanymi podobiznami prezydentów Stanów Zjednoczonych i kilku krajów Unii Europejskiej. Nikt nie ukrywa, że ten zabieg poprawił sytuację. Niestety może się okazać, że tylko na moment.
Jestem daleki od twierdzenia, że kryzys się skończył i uratowaliśmy świat przed wielkim krachem, jak również od mówienia, że niebawem czeka nas jego druga fala. Słowem najpełniej opisującym sytuację jest „niepewność”. Nie wiemy, kiedy może nastąpić kolejne tąpnięcie. Wiemy tyle, że w przyszłości na pewno nastąpi. Gospodarka bowiem przypomina organizm społeczny, a nie mechanizm. Dlatego jeszcze nie wiemy, czy dodrukowanie pieniądza pomogło, czy raczej zaszkodziło, a wszelkie wzrosty okażą się tylko chwilowe.