Szkoda, bo wbrew pozorom, odrzucając populistyczne gesty i slogany dwóch największych partii, ich przedstawiciele mają zbieżne pomysły na zmianę systemu lecznictwa. Zamiast więc straszyć pacjentów dziką prywatyzacją, powinni wypracować metodę wprowadzania zmian. Tym bardziej że tak naprawdę żadna ze stron konfliktu nie wyklucza konkurencji, większej roli rynku i zmian właścicielskich w szpitalach.
Testament Religi
Zarówno PiS, jak i PO widzą konieczność przekształceń w placówkach ochrony zdrowia. Profesor Zbigniew Religa, minister zdrowia w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, przygotował nawet projekt ustawy w tej sprawie. Zgodnie z nią szpitale miały być spółkami, ale z większościowym udziałem samorządów (75 proc.). Projekt nigdy nie wyszedł z ministerialnej szuflady, co nie znaczy, że zablokowało to tworzenie szpitali spółek. Na bazie przepisów kodeksu spółek handlowych od 1999 r. takich placówek powstało 98. Rządowy plan B, który działa od kwietnia 2009 r. (spłata przez budżet szpitalnych długów w zamian za przekształcenie), nie spowodował, że samorządy zaczęły pozbywać się udziałów w przekształconych szpitalach. Nie robią tego głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, to na nich spoczywa obowiązek zapewnienia opieki medycznej swoim mieszkańcom. Po drugie, sprzedaż udziałów w szpitalach spółkach mogłaby grozić odebraniem im pomocy z Unii. A na to ich nie stać. Z tych pieniędzy już kupiły aparaturę medyczną, karetki pogotowia czy przeprowadziły remonty budynków. Pacjenci nawet nie muszą wiedzieć, że szpital w ich okolicy jest spółką. Wystarczy podpisany kontrakt z NFZ. Wtedy to on płaci za usługi z pieniędzy ze składek zdrowotnych.
Więcej na zdrowie
Kolejna sprawa to wzrost nakładów publicznych na ochronę zdrowia. Obecnie na ten cel Polska wydaje niewiele ponad 4 proc. PKB, a średnia unijna to 6 - 7 proc. Obie partie proponowały już podwyższenie składki zdrowotnej. Różnica polegała na tym, że PiS chciało, żeby zrekompensować to z budżetu, PO - z kieszeni podatników. Ten pierwszy mógł sobie pozwolić na zwiększenie obciążeń budżetowych, bo działał w okresie wzrostu gospodarczego, ten drugi nie za bardzo ze względu na gwałtowny kryzys.
Podwyżka składki wydaje się jednak nieunikniona (zwłaszcza że w Polsce jest ona na stosunkowo niskim poziomie w porównaniu z innymi krajami UE), skoro chcemy być leczeni coraz nowocześniejszymi metodami i w lepszych warunkach.
Ale sam wzrost składki zdrowotnej to jednak za mało. Niezbędne jest przemodelowanie systemu ochrony zdrowia - położenie większego nacisku na profilaktykę, podstawową opiekę zdrowotną i specjalistkę. Leczenie pacjentów w szpitalach powinno być zarezerwowane dla tych, którzy naprawdę tego wymagają. W ciągu ostatnich 7 lat nakłady NFZ na szpitalnictwo wzrosły o 17,3 mld zł (z 8,7 mld zł do 25 mld zł). Czy w tym czasie poprawiły się warunki leczenia? W opinii przeciętnego Kowalskiego na pewno nie.
Realny koszyk
Te działania nierozerwalnie wiążą się z faktycznym określeniem, za jakie świadczenia zdrowotne fundusz musi płacić. Mamy już tzw. rozporządzenia koszykowe, które je wymieniają. Tyle że są w nich wszystkie świadczenia, jakie w ogóle są wykonywane w kraju. Czyli zamiast określać - za operację metodą tradycyjną chirurgiczną płaci fundusz, ale za ten sam zabieg wykonany przy użyciu lasera już nie, utrzymuje się dotychczasową fikcję, że system stać na opłacanie wszystkiego. O potrzebie ograniczania listy świadczeń gwarantowanych również mówią posłowie PiS i PO. Bez tego nie ma szans na realny rozwój dodatkowych polis zdrowotnych. No bo skoro wszystko się należy, to od czego się ubezpieczać?
Koniec monopolu
I ostatni, ale bardzo ważny punkt zmian w lecznictwie - decentralizacja NFZ. Posłowie największych partii są zgodni: trzeba go podzielić na kilka mniejszych niezależnych funduszy zdrowotnych. Punkt sporny - czy wpuścić na rynek prywatne funduszu, do których również można by wpłacać pieniądze z obowiązkowej składki zdrowotnej?
Bez zniesienia monopolu funduszu nie może być mowy o zaistnieniu konkurencji na rynku usług medycznych oraz zmianie sposobu ich kontraktowania. Jeżeli to się nie uda, reformę przeprowadzi za nas Unia Europejska. Zrobi to dzięki dyrektywie, która wprowadza swobodę wyboru placówki leczenia za pieniądze z NFZ, niezależnie od tego, czy dana placówka ma podpisany z nim kontrakt, czy nie. A tego system lecznictwa może niewytrzymać finansowo.
Niezależnie od tego, który z głównych bohaterów wyborczych przepychanek zasiądzie w Pałacu Prezydenckim, reforma lecznictwa wymaga ich aktywnego udziału. Podsycając lęki, podcinają fotel, na którym zasiądą.