Ostry spór wokół tego, czym był utworzony przed trzydziestu laty Komitet Obrony Robotników, rozpoczął się już w chwili jego rozwiązania. Kiedy we wrześniu 1981 r. podczas historycznego I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w gdańskiej Hali Olivii prof. Edward Lipiński ogłosił komunikat o samorozwiązaniu Komitetu, przewodniczący Zarządu Regionu „Solidarności” Ziemi Radomskiej Andrzej Sobieraj zaproponował przyjęcie przez zjazd uchwały wyrażającej podziękowanie jego działaczom. Inicjatywa ta spotkała się z oporem części delegatów z regionu Mazowsze, którzy zgłosili własny projekt.

Reklama

W projekcie tym o Komitecie Obrony Robotników nie było w ogóle mowy, wspominano natomiast ogólnie o przedsierpniowej opozycji demokratycznej jako jednym ze źródeł, z których wyrosła „Solidarność”. Ostatecznie podziękowanie dla KOR zostało przez zjazd uchwalone, ale rozżalony Jan Józef Lipski – który w trakcie gwałtownej dyskusji nad zgłoszonymi uchwałami zasłabł i trafił do szpitala – napisał w zakończeniu swej książki o historii tej organizacji: „Pozostał jednak jakiś niesmak i trochę rozgoryczenia. Ci, którzy sprzeciwiali się wnioskowi o podziękowanie dla KOR-u, odnieśli jednak sukces: pozostało wrażenie, że stoczona została w tej sprawie ostra walka, że ocena KOR-u była w »Solidarności« mniej jednoznaczna, niż to było w rzeczywistości”. Skąd wziął się ten spór, który z różnym natężeniem trwa do dziś?

Droga jawności
Utworzenie KOR, ogłoszone 23 września 1976 r., stanowiło punkt zwrotny w dziejach opozycji politycznej w PRL. Wykorzystując sprzyjającą atmosferę międzynarodową związaną z podpisaniem rok wcześniej przez Polskę Aktu Końcowego KBWE oraz coraz wyraźniejszą słabość ekipy Gierka, grupa jego założycieli postanowiła nie tylko nieść pomoc osobom represjonowanym przez władze za udział w strajkach i demonstracjach z czerwca 1976 r., ale czynić to w sposób demonstracyjnie jawny. Przez poprzednie trzydzieści lat w Polsce istniały setki organizacji walczących z reżimem komunistycznym bardzo różnymi metodami. Prawdopodobnie ostatnią z nich, powołaną do życia tuż przez powstaniem KOR, było Polskie Porozumienie Niepodległościowe utworzone w maju 1976 r. z inicjatywy Zdzisława Najdera. Wspólną cechą wszystkich tych organizacji było prowadzenie działalności w sposób tajny. Zupełnie inaczej zachowali się twórcy KOR, podając w wydawanych komunikatach nie tylko swoje nazwiska, ale i adresy oraz numery telefonów. Zakonspirowano jedynie rozbudowywaną powoli bazę poligraficzną oraz kanały dystrybucji wydawnictw.

Kiedy okazało się, że władze nie zareagowały na powstanie KOR aresztowaniem jego sygnatariuszy, stało się jasne, że twórcy Komitetu wykazali się nie tylko odwagą, ale i przenikliwością, znajdując słaby punkt ekipy Gierka – niechęć do posiadania więźniów politycznych. We wrześniu 1979 r., a zatem w trzy lata po powstaniu KOR, gen. Adam Krzysztoporski, dyrektor Departamentu III MSW odpowiedzialnego za walkę z opozycją, przekonywał na jednej z narad: „Nasz kraj jest traktowany jako ten, który rzeczywiście (...) może mówić, że nie ma więźniów politycznych. Czy nam to się opłaca? Opłaca, bo przecież (...) nasza polityka zagraniczna, taka jaką kierownictwo partii aktualnie stosuje, zdobywa tutaj określone korzyści”. Rok wcześniej tak mówił na ten temat sam Edward Gierek: „Dotychczas nie posługujemy się wobec naszych przeciwników metodą więzień i procesów. (...) słusznie realizowany jest kierunek na nękanie przeciwników i to trzeba nadal konsekwentnie realizować”. Dlatego zatrzymania na 48 godzin, rewizje, pobicia czy nocne telefony z pogróżkami stały się codziennością członków KOR i wielu jego współpracowników. Jednak żaden z nich nie został w drugiej połowie lat 70. skazany na wieloletnie więzienie, a jawność ułatwiała rozwijanie działalności opozycyjnej, utrudniając równocześnie podejmowanie przez SB działań dezintegracyjnych.

Zwichnięcie świadomości historycznej

Wytyczoną przez KOR drogą jawności podążyły kolejne organizacje opozycyjne o różnym charakterze, tworzone w latach 1977 – 1980. Jednak ze względu na rozgłos zdobyty bezpośrednio po powstaniu, dużą aktywność, a także to, że wśród członków KOR znalazły się osoby publicznie znane (np. Jerzy Andrzejewski, Halina Mikołajska czy Edward Lipiński), mające rozległe kontakty międzynarodowe, Komitet stał się najsilniejszą organizacją przedsierpniowej opozycji. KOR, w 1977 r. przekształcony w Komitet Samoobrony Społecznej bdquo;KOR”, był miejscem, w którym spotkali się ludzie różnych pokoleń i tradycji ideowych. Pozycję dominującą, która przesądziła o jego wizerunku zarówno w oczach władz PRL, jak opinii publicznej, zdobyło w nim środowisko marcowych bdquo;komandosów”, którego lider Jacek Kuroń znalazł się w gronie 14 założycieli Komitetu. Znacznie mniej osób pamięta, że w tym gronie byli też Antoni Macierewicz i Piotr Naimski wywodzący się ze środowiska harcerskiego bdquo;Czarnej Jedynki”, którego uczestnicy również zasilili grono współpracowników KOR.

Dwa główne środowiska tworzące KOR zaangażowały się w akcje pomocy robotnikom represjonowanym za udział w protestach robotniczych w czerwcu 1976 r., ale od początku istniały między nimi zasadnicze różnice ideowe, wiążące się również z odmiennymi drogami życiowymi jego uczestników. Dobrze ilustruje je następujące wspomnienie Piotra Naimskiego: bdquo;Gdy już załatwiliśmy wszystkie nasze problemy dotyczące pomocy oraz inne bieżące sprawy, to o godzinie pierwszej czy drugiej w nocy, na deser, zadawaliśmy Kuroniowi pytanie: To teraz, Jacku, powiedz, dlaczego rozpieprzałeś to harcerstwo?”. Grupa Macierewicza i Naimskiego skupiła się wokół wydawanego od 1977 r. pisma bdquo;Głos” i dość szybko zaczęła się przeciwstawiać różnym propozycjom Kuronia, którego jednak zwykle popierała większość członków Komitetu. Do jednego z najostrzejszych sporów doszło wiosną 1979 r., kiedy Kuroń opublikował w bdquo;Biuletynie Informacyjnym” KOR artykuł, którego główną myśl po latach tak opisał w swoich wspomnieniach: bdquo;Wskazywałem, że dopóki nie stawiamy sobie zadania szybkiego obalenia całego systemu, dopóty możemy i musimy liczyć na pertraktacje z komunistami, a więc na frakcję w obozie rządzącym, która w imię realizmu zechce się ze społeczeństwem porozumieć. (hellip;) Słowo frakcja, którego użyłem, podziałało na Antka [Macierewicza] i przyjaciół jak płachta na byka”.

Do sporów dochodziło też na tle współdziałania grupy bdquo;Głosu” z konkurencyjnym Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela przy organizacji manifestacji patriotycznych, do czego większość korowców podchodziła sceptycznie, obawiając się – jak to oględnie ujął Jan Józef Lipski – bdquo;nowego zwichnięcia dochodzącej do głosu po latach świadomości historycznej narodu”. Za tym ogólnym sformułowaniem krył się nie tylko odmienny stosunek do polskiej tradycji narodowej, ale i krytyczne spojrzenie na rolę Kościoła katolickiego. Wyrazem obaw przed rzekomym podsycaniem przez duchowieństwo nacjonalizmu i nietolerancji religijnej było np. określenie kardynała Wyszyńskiego w jednym z numerów bdquo;Biuletynu Informacyjnego” mianem ajatollaha, co zresztą doprowadziło do konfliktu w samej redakcji pisma. Jednak spory toczone wewnątrz KOR nie przeszkodziły jego przeciwnikom – wywodzącym się zresztą z bardzo różnych kręgów – w wykreowaniu jednostronnego obrazu tej organizacji.

Nowe wcielenie amp;bdquo;żydokomuny”

bdquo;Co to są za ludzie? Między innymi: Kuroń, Michnik, Blumsztajn, Steinsberger i inni Żydzi. Stanowią oni margines, ale wspierany przez Wolną Europę i niemieckie środki przekazu” – mówił w maju 1977 r. do sekretarza episkopatu bpa Bronisława Dąbrowskiego sekretarz KC PZPR Stanisław Kania, protestując przeciwko zorganizowanej przez współpracowników KOR głodówce w warszawskim kościele św. Marcina. bdquo;Poza jednym księdzem wierzącym są to albo niewierzący, albo Żydzi” – przekonywał Kania. Antysemickie slogany stały się dla władz PRL jedną z najważniejszych metod walki z KSS bdquo;KOR”, choć w oficjalnej propagandzie ograniczano się jedynie do aluzji w tej materii. Jednak fakt, że zarówno wśród czonków Komitetu, jak i jego współpracowników znalazło się wielu Polaków pochodzenia żydowskiego, a zarazem ludzi otwarcie przyznających się do lewicowej tradycji, stał się dość szybko źródłem czarnej legendy KOR jako nowego wcielenia bdquo;żydokomuny”.

Ten negatywny stereotyp stał się szczególnie nośny w 1980 r. bdquo;Kiedy rodziła się raquo;Solidarnośćlaquo;, myśmy z jednej strony mieli poczucie, że to nasze dziecko, a z drugiej strony byliśmy traktowani jak niechciani rodzice” – mówił na ten temat po latach rozgoryczony Seweryn Blumsztajn. W rzeczywistości jednak korowcy, podobnie jak większość pozostałych działaczy przedsierpniowej opozycji, stanęli do walki o wpływy w bdquo;Solidarności”. Walki, w której jednym z ich głównych przeciwników stała się hierarchia kościelna, starająca się – co było zresztą przedsięwzięciem skazanym na niepowodzenie – maksymalnie osłabić polityczne aspekty działań bdquo;Solidarności”. Temu służył atak na Kuronia, jaki w grudniu 1980 r. przeprowadził dyrektor Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzy Orszulik oraz oględniej sformułowane przestrogi prymasa Wyszyńskiego, który w homilii wygłoszonej 6 lutego 1981 r. powiedział na temat bdquo;Solidarności”: bdquo;Trzeba się strzec, żeby nie wplątali się tacy ludzie, którzy mają inne założenia i chcą przeprowadzić niepolskie sprawy. Trudno to po nazwisku wymieniać. Ludziom tym zależy na tym, aby Polskę wplątać w jakieś sytuacje polityczne”.

Biała legenda KOR
Likwidacja KSS bdquo;KOR” ogłoszona na zjeździe bdquo;Solidarności” nie oznaczała oczywiście końca istnienia środowiska politycznego, które w nim dominowało. W następnych latach konsekwentnie budowało ono własną legendę KOR, z której znikali stopniowo ludzie ze środowiska bdquo;Głosu”, pojawił się natomiast m.in. Bronisław Geremek, którego wielu jest dziś skłonnych uważać nawet za członka założyciela Komitetu Obrony Robotników. Paradoksalnie do stworzenia białej legendy KOR przyczyniły się też same władze PRL, dla których Komitet stał na czele piramidy złowrogich sił dążących do obalenia rządów PZPR. To właśnie uporczywa propaganda ekipy Jaruzelskiego uczyniła z Kuronia i Michnika największych wrogów reżimu, choć lektura ich publicystyki politycznej – początkowo przemycanej z obozów internowania, a następnie więzień – bynajmniej nie dawała ku temu powodu. Stąd wziął się proces, jaki w 1984 r. wytoczono Kuroniowi, Michnikowi oraz Zbigniewowi Romaszewskiemu i Henrykowi Wujcowi, zarzucając im, że działając w KOR, dążyli do bdquo;obalenia przemocą ustroju PRL”, co w świetle metod działania tej organizacji było wyjątkowo groteskowe. Jeszcze jesienią 1988 r., kiedy gen. Jaruzelski pogodził się już z koniecznością podjęcia negocjacji z Wałęsą, równocześnie podkreślał: bdquo;Z Michnikiem i Kuroniem do stołu nie siądziemy”.

Sytuacja uległa gwałtownej zmianie, kiedy do kierownictwa PZPR w końcu dotarło, że bdquo;środowisko postkorowskie” – jak je nazywano w rozmaitych dokumentach partyjnych i esbeckich – w rzeczywistości należy do umiarkowanego odłamu opozycji przeświadczonego o tym, że – jak to ujął na posiedzeniu Komitetu Obywatelskiego w grudniu 1988 r. Adam Michnik – bdquo;jeśli istnieje tylko 5 proc. szans, iż z aparatu [władzy] zrodzi się myśl patriotyczna – na te 5 proc. bez wahania należy postawić”. Dlatego też, gdy w dwa dni po wyborach czerwcowych 1989 r. redaktor naczelny bdquo;Gazety Wyborczej” dowodził, że nie wolno bdquo;pozwolić sobie na triumfalistyczno-konfrontacyjną retorykę”, doczekał się pochwały ze strony Mieczysława Rakowskiego, który w swoich wspomnieniach napisał, że bdquo;opozycja wywodząca się z pnia korowskiego rozumowała racjonalnie”. Spór wokół prawdziwości tego ostatniego, skądinąd mocno wieloznacznego zdania, wydaje się dziś nie mniej ważny od oddania należnego honoru wszystkim ludziom KOR, którzy przed trzydziestu laty odważyli się rzucić wyzwanie komunistycznej dyktaturze.






















Antoni Dudek, historyk, wykładowca UJ. Zajmuje się historią polskiej myśli politycznej i najnowszą historią Polski, autor i współautor wielu książek o historii politycznej PRL i III RP, m.in. „Reglamentowanej rewolucji”. Obecnie doradca prezesa IPN.