W poniedziałkowym "Warto rozmawiać" w TVP 2 spotkałem się z przedstawicielami ekologów protestujących przeciwko budowie obwodnicy przez Dolinę Rospudy w wariancie rządowym. Na moje pytanie, czy dysponują jakąkolwiek ekspertyzą oceniającą szkody, jakie spowoduje budowa, przedstawiciel partii Zieloni 2004, Dariusz Szwed, zaczął opowiadać o tym, że tiry powinny jeździć pociągami. Konsekwentnie przyciskany, przyznał, że takiej ekspertyzy nie ma. Innymi słowy - przeciwnicy budowy obwodnicy nie mają pojęcia nie tylko, jakie straty jej budowa może przynieść, ale nawet, czy w ogóle je przyniesie. Ale na wszelki wypadek protestują.

Nie ma w tym nic zaskakującego. Taka jest strategia działania radykalnych organizacji ekologicznych nie tylko w Polsce. Przy bliższym przyjrzeniu się większość ich alarmujących prognoz okazuje się bezpodstawna. Dowiodła tego kilka lat temu książka byłego członka Greenpeace'u Bjorna Lomborga "Sceptyczny ekolog". Lomborg nie uległ ekologicznemu praniu mózgów i doszedł do wniosku, że straszliwe wizje, jakie tworzą organizacje ekologiczne, niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Oczywiście, wszystkie walczące "zielone" organizacje potępiły go w czambuł. Lomborg naraził przecież na straty ich świetnie prosperujący biznes.

Skąd taka zaciekłość ekologów w sprawie Rospudy? Gdy w programie Jana Pospieszalskiego postawiłem tezę, że chodzi o wywołanie wokół siebie szumu i zareklamowanie się, pan Szwed się oburzył i zarzucił mi brak kultury. Zaiste, bardzo to było z mojej strony niekulturalnie podejrzewać, że partia polityczna Zieloni 2004 chce zbić na proteście polityczny kapitał. Partiom przecież, jak wiadomo, absolutnie na tym nie zależy.

Pieśniarz Jacek Kleyff, sympatyzujący z ekologami, zaczął nawet mówić, że śpiewam na tę samą melodię, co esbecy, którzy w 1980 roku rozpuszczali plotki o Andrzeju Gwieździe, że CIA płaci mu za pobyt w stoczni. Kleyff przedstawił również poruszającą wizję ideowych ekologów, którzy w cienkich bucikach trzęsą się z zimna pod namiotami i na przyjazd nad Rospudę wydają ostatnie pieniądze. Doprawdy, wzruszyłem się. Ale jakoś bardziej porusza mnie los augustowian. Może dlatego, że oni, w przeciwieństwie do kawiorowych ekologów, nie mogą zwinąć namiotu i wrócić do swojego miasta. Oni są u siebie, a pod oknami mają gnające stada tirów.

Czy faktycznie nie chodzi o reklamę? Organizacje ekologów stale przecież z kimś walczą - taka jest ich racja bytu. Tak jak istnieją w Polsce zawodowi antyfaszyści, którzy muszą nieustannie przekonywać, że grozi nam powrót faszyzmu, bo inaczej staliby się niepotrzebni, tak ekolodzy muszą roztaczać stale wizje zagłady przyrody, bo inaczej nie spojrzałby na nich pies z kulawą nogą.

A jeśli w jednym połączą się ekolodzy i politycy? Lewicowi Zieloni 2004, biorący aktywny udział w proteście w sprawie Rospudy, w ostatnich wyborach samorządowych zdobyli w Warszawie porażające 1,68 proc. głosów. W sondażach poparcia dla partii politycznych nie są nawet uwzględniani, bo większość ludzi nie ma zielonego (nomen omen) pojęcia, że taki twór polityczny istnieje.

Czy może być lepsza okazja do wypromowania się niż awantura nad Rospudą? Zwłaszcza gdy u władzy jest partia o poglądach zupełnie przeciwnych. Bardzo jestem ciekaw, czy z równym zaangażowaniem Zieloni 2004 protestowaliby, gdyby obwodnicę zaczynał budować np. rząd Marka Belki.

Drugi aktor w tej aferze to Greenpeace. Potężna międzynarodowa organizacja działająca na zasadach wielkiej korporacji. Jej założyciele, którzy na początku lat 70. uciekali z USA do Kanady, żeby uniknąć wysłania do Wietnamu, zaczytywali się w Marksie i książkach o tybetańskiej filozofii. Gdy blokowali próby atomowe u wybrzeży Alaski, nawet sobie nie wyobrażali, że kilkadziesiąt lat później Greenpeace będzie miał ponad 2,5 mln członków, dobrze ponad 100 mln dolarów rocznego przychodu i stanie się dobrze prosperującym biznesem, o którym magazyn "Forbes" napisze, że posiadł sekrety manipulacji wizerunkiem.

Wokół tych manipulacji dochodziło do skandali. Na początku lat 90. islandzki dokumentalista Magnus Gudmundsson nakręcił film, w którym pojawiły się oskarżenia o to, że wstrząsające sekwencje mordowania fok przez myśliwych, którymi epatował Greenpeace, zostały specjalnie zaaranżowane przez samych ekologów. Greenpeace bronił się przed sądami i wygrywał. Ale wątpliwości pozostały.

Członkowie Greenpeace nieraz bowiem dowiedli, że bardziej obchodzi ich ideologia niż dobro ludzi - dokładnie tak jak w przypadku Rospudy. Na przykład ich bezpodstawna histeria w sprawie żywności genetycznie zmodyfikowanej spowodowała, że niektóre kraje afrykańskie, mimo skrajnej nędzy i głodu, odmawiały przyjęcia genetycznie modyfikowanych nasion od Amerykanów, obawiając się, że takiej żywności nie kupią Europejczycy, urobieni m.in. przez Greenpeace. Ludzie zajmujący się realną pomocą dla głodujących w Afryce ostrzegali wiele razy, że Greenpeace kompletnie ignoruje rzeczywistość, a genetycznie modyfikowana żywność to nierzadko jedyna dostępna pomoc.

Najostrzejsi krytycy tej organizacji wywodzą się z szeregów jej dawnych członków - tak jak wspomniany Lomborg. Współzałożyciel Greenepace'u Patrick Moore tak dalece rozczarował się organizacją, którą współtworzył, że kilka lat temu stwierdzał, iż członkowie Greenepace'u to "naukowi analfabeci", niedbający o prawdę.



















Reklama