Rafał Woś: Borys Jelcyn wywoływał w Rosjanach krańcowo sprzeczne uczucia. Najpierw go kochali, potem nim gardzili, jeszcze później nienawidzili. Dlaczego?
Boris Reit Schuster: Było dwóch Jelcynów. Początkowo ten pochodzący z Uralu człowiek o posturze niedźwiedzia był dla Rosjan olbrzymią nadzieją. Ale był też drugi Jelcyn, który w końcu okazał się grabarzem rosyjskiej demokracji.

Czy Jelcyn początkowo naprawdę chciał demokracji?
Ten "pierwszy Jelcyn" był zasadniczo inny od dotychczasowych bezbarwnych radzieckich przywódców-aparatczyków. Nainę, żonę prezydenta bardzo bolało, gdy rosyjscy dziennikarze niepochlebnie pisali o jej mężu. Często robiła mu wręcz wyrzuty: Zrób coś, zabroń im. Niech nie piszą takich bredni. A Jelcyn tylko głośno się śmiał i mówił: a niech piszą, co chcą. Zupełnie inaczej niż obecny prezydent Putin, którego otoczenie bardzo dba, by w mediach nie pojawiały się żadne rysy na monumencie prezydenta.

Rządy Jelcyna kojarzą się z postępującym chaosem. Czy Borys Nikołajewicz miał pomysł na to, jak rządzić Rosją?
Mniej więcej do 1996 Jelcyn chciał zrobić z Rosji kraj na wzór zachodni. Wzorem była gospodarka amerykańska. W kraju dokonała się wtedy seria liberalnych reform i prywatyzacja ogromnej części potężnego sektora państwowego.

Potem pierwszy Jelcyn stał się tym drugim Jelcynem?
Już w połowie lat 90. Rosjanie zaczęli się zniechęcać do nowych porządków. Rosja żyła ponad stan. Bank Centralny drukował pieniądze, żeby spłacić długi. Szalała inflacja. Jednocześnie na ulicach Moskwy pojawiły się wypasione mercedesy, a w zatokach drogie jachty. Bogaci byli coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Ci biedni byli w większości. Pojawiła się tak charakterystyczna dla krajów postsocjalistycznych nostalgia za minionym ustrojem. Miało to natychmiastowe przełożenie na sondaże wyborcze. Zbliżały się wybory prezydenckie w 1996 i coraz bardziej stawało się prawdopodobne, że zwycięży w nich kandydat komunistów przaśny, ale pozujący na obrońcę zwykłych Rosjan Gienadij Ziuganow. Popularność prezydenta stopniała do wyniku jednocyfrowego. Wtedy dwór Jelcyna postanowił działać.

Kto wchodził wówczas w skład tzw. dworu prezydenta Rosji?
Wokół Jelcyna kręciła się od samego początku wpływowa frakcja tzw. "słowików" - wojskowych i ludzi służb specjalnych. Mieli oni swojego rzecznika w osobie generała Aleksandra Korżakowa, szefa ochrony prezydenta. Nieprzypadkowo Korżakow zwany był "prawą szklanką prezydenta", bo jako jeden z niewielu potrafił w piciu dotrzymać prezydentowi kroku. "Słowiki" pchnęły Jelcyna do wojny w Czeczenii, zapewniając, że jedna dywizja wystarczy do zajęcia Groznego i spacyfikowania zbuntowanej prowincji. W przededniu wyborów prezydenckich w 1996 radzili Jelcynowi zawieszenie demokratycznych reguł gry.
Gdyby zaś "Słowikom" udało się zrealizować ten scenariusz, poważnie zagrożone byłyby interesy drugiej wpływowej grupy zgromadzonej wokó prezydenta. Jej mózgiem była córka prezydenta - Tatiana Djaczenko. Stąd zwykło się ją określać "Rodziną".

Czym była "Rodzina"?
"Rodzina" skupiała młodych i rzutkich przedsiębiorców, który zarobili miliardy na dzikiej prywatyzacji na początku lat 90. By znaleźć się bliżej władzy, świeżo upieczeni oligarchowie posłużyli się energiczną młodszą córką Jelcyna Tatianą Djaczenko. Za przychylność odwdzięczali się na przykład przy pomocy pozbawionych limitu kart kredytowych. Inwestowanie w rodzinę Jelcyna było z ich strony polisą ubezpieczeniową na wypadek gdyby humorzasty szef Kremla dał na przykład wolną rękę prokuraturze, by dokładniej przyjrzała się prywatyzacji.
Wewnętrzny krąg "Rodziny" stanowili Roman Abramowicz, Borys Bierezowski i późniejszy mąż Tatiany Djaczenko - Walentin Jumaszew. Przy pomocy Tatiany członkowie "Rodziny" zdołali przekonać prezydenta, że gdy się ma dużą kasę, to każde wybory można wygrać.

Jak ostatecznie udało się wygrać wybory w 1996 roku?
Tatiana stanęła na czele całej operacji. Abramowicz hojnie sypnął pieniędzmi. Z zagranicy sprowadzono specjalistów od kampanii wyborczej. Kontrolowane przez Bieriezowskiego konsorcjum telewizyjne zaczęło bombardować Rosjan biało-czarnym obrazem rzeczywistości. Kampania była długa i trudna. Ale opłacało się. Jelcyn dostał 53 procent głosów i zapewnił sobie kolejne cztery lata panowania na Kremlu.

Bezpośrednio po tych wyborach zaczął się rozkład wizerunku Jelcyna: był albo chory, albo pijany.
Tak, Jelcyn był tęgi i nigdy nie prowadził zdrowego trybu życia. Od dawna miał problemy z sercem. Do tego dużo pił, często po kryjomu. Na dodatek kampania wyborcza w 1996 była rzeczywiście bardzo ciężka. Tuż przed drugą turą wyborów sztab wpadł w panikę, bo "Dziadek", jak go nazywali, przeszedł zawał serca. Oficjalne komunikaty mówiły o przeziębieniu. Cały sztab lekarzy szprycował prezydenta medykamentami, żeby tylko dotrwa do drugiej tury. Jeden z ludzi Kremla opowiadał mi potem, że kiedyś czerwony z wściekłości Jelcyn wyrwał lekarzowi przygotowaną strzykawkę i chcał go gonić, krzycząc: "dzisiaj ja ci to wbiję w dupę". Po zwycięstwie w wyborach zły stan zdrowia prezydenta przestał być tajemnicą. Jelcyn rzadko pojawiał się w biurze. Władza przeszła w ręce "Rodziny". Jeden z moich rozmówców porównał ten okres do Wielkiej Smuty po śmierci Iwana Groźnego.

Czy prezydent był wtedy rzeczywiście tak ciężko chory?
Gdy pokazywał się publicznie, bełkotał. Niezwykle trudno było nawet zrozumieć jego wypowiedzi. Jego ulubioną rozrywką było w tym czasie przeglądanie albumu ze zdjęciami. Słyszałem, że gdy Tatiana zauważyła, że ojciec z rozrzewnieniem przegląda zdjęcia z szefem swojej ochrony Aleksandrem Korżakowem, który w międzyczasie poszedł w odstawkę, postanowiła wykraść mu album. Poleciła usunąć zdjęcia z Korżakowem i wydrukować album na nowo.

W tych czasach Jelcyn publicznie się kompromitował. Jak to było z tym jego piciem?
Oj, pił . W młodości zyskał sobie przydomek "dwururki z Uralu", a to z tego powodu, że potrafił jednocześnie pić wódkę z dwóch butelek. Gdy był chory, pił mniej, co przypłacał zwykle depresją. Więc czasem pił w samotności. A ponieważ nigdy nie przejmował się protokołem, świat obiegały zdjęcia pijanego Jelcyna podczas oficjalnych spotkań, albo historie o tym, jak to podczas oficjalnej wizyty w USA o trzeciej nad ranem schodził do amerykańskich ochroniarzy w samych slipach i kazał dowozić sobie kawałek pizzy.

Czy rubaszne dowcipy Jelcyna były dla Rosjan zabawne, czy raczej budziły zażenowanie?
Szkodziły mu głównie ekscesy alkoholowe. Dowcip Jelcyna był bardzo prosty. Kiedy do Moskwy przyjechał Bill Clinton, Jelcyn uparł się, że musi natychmiast dowiedzieć się, kto jest wyższy: jego doradca czy może prezydent USA. Ponieważ obaj panowie byli podobnego wzrostu, na komendę Jelcyna musieli stanąć plecami do siebie. Gdy okazało się, że doradca jest roślejszy, Jelcyn ucieszył się jak dziecko. Potraktował to jako dowód na wyższość narodu rosyjskiego.

Po wyborach w 1996 "Rodzina" postawiła na trwanie, ale zbliżały się kolejne wybory w 2000. Utrzymać się przy władzy miało być jeszcze trudniej niż cztery lata wcześniej, bo Rosjanie szczerze już wtedy nienawidzili skorumpowanego klanu Jelcyna.
Walka o władzę zaczęła się dużo wcześniej. "Rodzina" gorączkowo szukała następcy kremlowskiego tronu, testując różnorakie warianty personalne. To wówczas w Rosji premierzy zmieniali się średnio co miesiąc. Żaden kandydat jednak nie pasował. Ci zbyt mało wyraziści szli w odstawkę, ci zbyt samodzielni stawali się wrogami. Czując za sobą tylko ścianę, zdecydowali się na sojusz z pokonanymi w 1996 specsłużbami.

To wtedy na horyzoncie pojawił się Władimir Putin?
Tak, jego testem lojalności była akcja przeciw prokuratorowi generalnemu Jurijowi Skuratowowi. Na początku 1999 roku rosyjski wywiad podsłuchał przypadkiem rozmowę Skuratowa z jego szwajcarskim kolegą. Skuratow chwalił się, że ma zamiar dobrać się do skóry członkom "Rodziny". Zapadła decyzja: dopaść Skuratowa, zanim on dopadnie nas. Zadanie powierzono obiecującemu szefowi Federalnej Służby Bezpieczeństwa Władimirowi Putinowi. Zabrał się on do zadania profesjonalnie. W publicznej telewizji pokazano taśmy, na których ktoś "łudząco podobny do prokuratora generalnego" baraszkuje z dwiema prostytutkami. To w pruderyjnej Rosji oznacza koniec kariery.

Dlaczego powierzono takie zadanie właśnie Putinowi?
Nie wiadomo, czy już wtedy myślano o Putinie jako o ewentualnym następcy Jelcyna, czy też decyzja zapadła w ostatniej chwilii. Faktem jest, że w sierpniu 1999 Jelcyn mianował słabo znanego szefa FSB premierem. Moment był wyjątkowo trudny, wszyscy analitycy podkreślali, że tylko cud może ocalić "Rodzinę", która była krańcowo niepopularna.

I Putin dokonał cudu...
Tak, we wrześniu 1999 wyleciały w powietrze dwa budynki mieszkalne w Moskwie. Media odpowiednio podkręciły atmosferę. To był moment łudząco przypominający 11 września w Stanach Zjednoczonych. Wszystko się nagle zmieniło. Wcześniej tematem numer jeden były przekręty "Rodziny". Teraz stało się nim zagrożenie terrorystyczne. Do dziś trwają spekulacje, czy to był po prostu "szczęśliwy" zbieg okoliczności, czy może za zamachami stały służby specjalane, a Putin był jak strażak, który najpierw podpala dom, by potem być pierwszym, który go ugasi.

Dlaczego "Rodzina" zdecydowała się właśnie w ręce Putina powierzyć swój los?
Można tylko spekulować. Wiadomo, że Putin to zawodowy oficer. Nawykły do wierności i wykonywania rozkazów. Nie mam na to dowodów, ale być może w grę wchodzi tu także jakiś kompromat, czyli polityczny hak na urzędującego prezydenta. Tatiana Djaczenko przechowuje odpowiednie filmy ponoć w kilkunastu skrytkach bankowych w całym świecie. To polisa "Rodziny" na życie.

Czy Jelcyn osobiście brał udział w przygotowaniu "operacji sukcesja"?
O ile mi wiadomo, stawiano go przed faktami dokonanymi. Decyzja o postawieniu na Putina zapadła wedle moich informacji w wąskim gronie: Tatiana Djaczenko, jej partner Walentin Jumaszew i Roman Abramowicz. W podobnym gronie zdecydowano o abdykacji Jelcyna w wieczór sylwestrowy 1999 roku. Jeden z naocznych świadków opowiadał potem o tym, jak do ostatniej chwili Borys Jelcyn kłócił się z córką i nie chciał odczytać z kartki przygotowanego tekstu.

Czy Jelcyn lubił Putina?
Borys Jelcyn w wąskim gronie krytykował Putina za metody i wizję państwa. Ale publicznie nie zrobił tego nigdy. Ostatnie siedem lat swojego życia spędził w przekazanej do jego dyspozycji daczy. Putin ze swej strony nigdy nie złamał danego słowa i mimo dochodzeń przeciwko innym oligarchom nigdy nie zrobił krzywdy nikomu z "Rodziny".

Boris Reitschuster, korespondent niemieckiej prasy i pisarz. Od 1990 roku mieszkający w Moskwie. Autor wielu książek o współczesnej Rosji, w tym wydanej po polsku "Władimir Putin. Dokąd prowadzi Rosję".























































Reklama