Nie poznałabym Fidela, gdyby nie mój ojciec - kapitan transatlantyku "Berlin". Raz w roku płynął na Karaiby, a ostatnim jego portem była Hawana. Mieszkałam wówczas na pokładzie statku, bo jeszcze nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Nie wiedziałam, że płynę ku wielkiej przygodzie.

27 lutego 1959 roku przybyliśmy na Kubę. Gdy ojciec się zdrzemnął, na pokład weszła grupa 15 mężczyzn, brodaczy z bronią, którzy chcieli zobaczyć statek. Tata trochę się podśmiewywał z tych rewolucjonistów. Mówił, że w tym regionie świata to dla wielu młodych mężczyzn sposób na życie. Pamiętałam wojnę z czasów dzieciństwa, więc zupełnie się nie bałam. Wpuściłam ich na statek, nie budząc ojca, ale postawiłam warunek: mogą wejść, jeśli oddadzą broń. Zaczęliśmy się przekomarzać, mówili "To nasze wody", ja im na to, że statek to terytorium Niemiec. Wtedy jeden z nich - najwyższy - tylko się uśmiechnął. Nasz wzrok się spotkał.

Przystojny zdobywca

To był Fidel Castro. Coś między nami zaiskrzyło. Miał piękne oczy i czarne kręcone włosy. Zaczęliśmy flirtować, to było jasne od początku. Spytał, czy mówię po hiszpańsku. "Un poco (słabo)" - odpowiedziałam. "Mogę zobaczyć statek?" - spytał. "Tak, ale pod warunkiem, że będziesz robił, co ci każę" - odparłam. Zgodził się z uśmiechem. Zabrałam go na dół, pokazałam mu wszystko. Mówił, że nigdy nie był na transatlantyku, był zachwycony. Gdy wróciliśmy na górę, próbował chwycić mnie za rękę. "Ups" - pomyślałam. Lubię go. Szkoda, że dziś odpływam i już nigdy go nie zobaczę.

Potem poszliśmy z jego ludźmi do kantyny, chcieli koniecznie napić się niemieckiego piwa. Wtedy spytałam przystojnego bruneta, kim jest. "Jestem Kubą" - odpowiedział. Ja na to: "A ja jestem Niemcy. Bardzo mu się to spodobało. Jak się nazywasz?" - "Fidel Castro". "A, słyszałam o tobie". To było ledwie miesiąc po przejęciu władzy przez Fidela. Był u szczytu władzy, ale ja nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę. "Bardzo lubię kubańskie lody kokosowe" - zmieniałam temat. Fidel lekko się zmieszał.

Wtedy w kantynie pojawił się mój ojciec. "Co ty znowu wyprawiasz?" - rzucił. Ojciec miał ze mną zawsze kłopoty, bo byłam niepokorną córką. "Tym razem przesadziłaś, sprowadziłaś obce wojsko na pokład" - krzyknął po niemiecku. "Oni są fajni, tato. Rozbroiłam ich. On chce cię poznać. To Fidel Castro" - krzyknęłam. Zjedliśmy więc razem obiad. Piliśmy wino, była piękna, jasna kubańska noc. Dałam Fidelowi mój nowojorski numer telefonu. Chwycił moją rękę pod stołem. Wiedziałam, że wpadłam po uszy, zakochałam się bez pamięci.

Osobista sekretarka

Reklama

Następnego dnia wypłynęliśmy do Nowego Jorku. Kiedy wróciłam, Fidel prześladował mnie dalej. W "Time Magazine" trafiłam na artykuł o nim. Gdy go czytałam, zadzwonił telefon. To był on. "Właśnie o tobie czytam. Tęsknię za tobą. Chyba zrobiłam błąd, wyjeżdżając do Nowego Jorku" - krzyczałam do słuchawki. "Wracaj" - powiedział. - "Będziesz moją sekretarką. Dam ci biuro.

Moich rodziców nie było, więc zdecydowałam, że pojadę na tydzień. Byłam jedyną pasażerką samolotu na Kubę, bo w tamtym czasie nikt się tam nie wybierał. W Hawanie zawieziono mnie do hotelu Hilton, trafiłam do pokoju Fidela. W szafie wisiały jego ubrania, na stole leżały listy od wielbicieli, wszędzie było pełno cygar, całe pudełka cygar. Miał też zabawki - traktorek, samochodziki. Wkrótce przyszedł. Chwycił mnie w objęcia i nosił po pokoju. "Tęskniłem za tobą. Zostaniesz tutaj, będziesz <panią Kuba>" - mówił. "Mogę zostać tydzień" - mówię. "Możesz zostać na zawsze" - powiedział. Byłam na Kubie osiem i pół miesiąca. Zajmowałam się głównie czekaniem. To był pierwszy rok rządów Fidela.

Rozmawialiśmy ze sobą łamaną angielszczyzną, wtrącając co chwilę hiszpańskie słowa. Fidel opowiadał mi o rewolucji, mówił, że chce pomagać ludziom, że zlikwiduje biedę, prostytucję, hazard. Wierzyłam mu, był czarujący. "Dlaczego nosicie brody?" - spytałam pewnego dnia. "To symbol rewolucji" - usłyszałam. Im dłuższa broda, tym dłużej w służbie rewolucji. Fidel mówił, że chce oddać Kubę Kubańczykom. W swoim kraju był wówczas prawdziwym bohaterem. Kobiety się w nim kochały, mężczyźni chcieli być jak on. Był prawdziwy macho. Che Guevarra też był kochany, ale nie tak jak on.

Słodki kochanek z brodą

Towarzyszyłam Fidelowi w czasie tego pierwszego roku jego rządów. Wiele razy nie wiedział, co robić, mówił, że nie jest zawodowym politykiem. Pamiętam, że radziłam mu, by sadził na Kubie ryż. Dużo podróżował, miał wiele spotkań, a ja ciągle czekałam w jego pokoju w hotelu Hilton. Miał dla siebie całe 24. piętro.
Był moim pierwszym mężczyzną. Był delikatnym i słodkim kochankiem. Bardzo dużo z siebie dawał, wtedy nie był jeszcze macho. Było mi z nim dobrze. I byłam o niego okropnie zazdrosna. Gdy pisały do niego piękne dziewczyny, przysyłały fotografie, niszczyłam te zdjęcia. Często się droczyliśmy jak dzieci. Kiedyś tak się wściekłam, że chciaam obciąć mu brodę!

"Nie, proszę, co się wtedy stanie z rewolucją. Utnij, co tylko chcesz. Rękę, nogę, tylko nie brodę!" - droczył się ze mną.

Od początku postawił sprawę jasno: "Należę do Kuby, a nie do jednej kobiety". Był już wtedy rozwodnikiem, miał syna Fidelito, którym czasami się opiekowałam. Wiedziałam, że nie jest dobrym kandydatem na męża. Ale dbał o mnie - wysłał do szkoły hiszpańskiego, często zabierał ze sobą, dawał prezenty. Gdy się buntowałam, że poświęca mi za mało czasu, śmiał się i mówił: masz wszystko, bo masz mnie. Chodziliśmy na spacery nad ocean. Znał wszystkie ryby, uwielbiał łowić. Uważał, że nigdzie na świecie jaśmin nie pachnie tak jak na Kubie.

Gorzkie gody

Gdy zaszłam w ciążę, Fidel się ucieszył, ale martwiło go, jak zareagują moi rodzice. Powiedział, że dziecko urodzi się w nowo zbudowanym szpitalu w Hawanie. Byłam w siódmym miesiącu, gdy zdarzyły się dziwne rzeczy. Byłam sama w pokoju, miałam ochotę na mleko. Gdy mi je przyniesiono, wypiłam i natychmiast straciłam przytomność. Obudziłam się w samochodzie, na zewnątrz padał deszcz, znowu zemdlałam. Ocknęłam się w szpitalu. Bardzo mnie wszystko bolało. Lekarze powiedziali mi, że dziecko przyszło na świat wcześniej i nie przeżyło. Straciłam dużo krwi, myślałam, że umrę. Potem obudziłam się w hotelu. Później ktoś wsadził mnie w samolot do Nowego Jorku.

Na nowojorskim lotnisku już czekali na mnie ludzie z CIA, czterech agentów. Byli dla mnie bardzo mili, mówili "Popatrz, co Fidel ci zrobił". Powiedzieli, że się mną zaopiekują. Pamiętam tylko, że podpisywałam jakieś dokumenty, od tego czasu agenci CIA chodzili za mną wszędzie. Pokazywali mi fotografie zmarłych dzieci, dawali leki, próbowali uzależnić od narkotyków, tak abym posłusznie spełniała ich rozkazy.

Mówili o Fidelu okropne rzeczy, twierdzili, że próbował mnie zabić. Sugerowali, że jestem jedyną osobą, która może uwolnić Amerykę od tego śmiertelnego zagrożenia, jakim jest Castro. CIA chciało, żebym wróciła na Kubę do Fidela, a potem dosypała mu coś do jedzenia. "Nie poczuje" - obiecywali. Zgodziłam się wrócić, bo czułam, że kocham Fidela, a wiedziałam, że jeśli się nie zgodzę, to wyślą kogoś innego, kto zrobi to naprawdę. Dlatego zdecydowałam się podjąć tę niebezpieczną grę.

Ostatnia przysługa

Kilka miesięcy później, to był przełom lat 1959/1960, byłam już na Kubie. CIA dało mi tabletki z trucizną, ale już w samolocie wrzuciłam je do toalety. W Hawanie wciąż miałam klucz do naszego pokoju w hotelu Hilton, weszłam tam i czekałam. Gdy pojawił Fidel, położył mi ręce na ramionach i zapytał: "Moja mała Marita Allemanita, a więc przyjechałaś mnie zabić?"

On już wiedział. Zaczęłam płakać. Powiedziałam, że tak. Objął mnie, a potem opadł na kszesło i powiedział, że jest śmiertelnie zmęczony, że był na nogach całą noc. Odpiął kaburę z pistoletem, położył na stole i powiedział: "Teraz możesz mnie zabić". Ja powiedziałam, że nigdy nie chciałam go zabić, i że przyjechałam po to, by nie zrobił tego ktoś inny. "Twoje życie też jest zagrożone, powinnaś zostać na Kubie" - ostrzegał.

Kiedy wyszłam z pokoju, zobaczyłam jednego z agentów CIA. Skinęłam mu głową, a on pobiegł do samochodu. Wtedy zrozumiałam, że nie ucieknę przed nimi. "Co mam robić?" - zapytałam Fidela. Radził, żebym została na Kubie, obiecywał, że będzie mnie chronił. Ale ja strasznie się bałam, martwiłam się, że jeśli nie wrócę, to agenci mnie zabiją. Zdecydowałam, że polecę do USA. Powiedziałam Fidelowi, że dzięki temu będę mogła go ostrzec, kiedy CIA znów będzie próbowała znowu go zabić. To były straszne czasy. Władza Fidela na Kubie nie była jeszcze tak silna. Istniało poważne zagrożenie, że w każdej chwili mogą tam wkroczyć Amerykanie.

Fidel, miłość mego życia

Kiedy wróciłam do USA, ludzie z CIA byli wściekli. W samochodzie bili mnie po twarzy, potem przez sześć tygodni byłam odizolowana od świata. W końcu zapowiedzieli, że wyślą mnie do Niemiec. Nie dostałam żadnych pieniędzy. Potem stwierdzili, że wiem za dużo i że będę dalej dla nich pracować. Próbowałam przed nimi uciekać, ale byli wszędzie. Dopiero po wielu latach zostawili mnie w spokoju.

Na Kubę wróciłam dopiero w 1980 roku. W 2003 razem z reżyserem Willym Huismannem zrobiliśmy film "Dear Fidel". Poszliśmy pod pałac prezydencki, zostawiłam strażnikom list i kilka prezentów. Niestety, Fidel się do mnie nie odezwał.

Na pewno udało mu się zrealizowac na Kubie wiele z tych planów, o których opowiadał mi 40 lat wcześniej. Zbudował szkoły i szpitale. Myślę, że dał z siebie wszystko, ale wiele planów uniemożliwiło mu amerykańskie embargo.

W czasie mojej ostatniej wizyty na Kubie widziałam statki z Wietnamu pełne ryżu. Stąd wiem, że brakuje tam żywności. Wiem, że na wyspie jest wiele niezadowolenia, ale dla mnie Castro zawsze pozostanie Fidelem sprzed 40 lat. Gdyby zadzwonił i powiedział: "Wracaj!", nie wahałabym się ani chwili. Pojechałabym na Kubę i opiekowałabym się nim, a gdyby trzeba było, popychałabym jego wózek inwalidzki. Fidel Castro pozostanie na zawsze największą miłością mojego życia.