De Soto uczestniczył w kolejnej, szóstej już "Debacie DZIENNIKA", tym razem dowcipnie, ale zarazem kompetentnie prowadzonej przez komentatora DZIENNIKA i członka zespołu redakcyjnego dodatku "Europa" Jana Wróbla. W reprezentacyjnej auli Akademii Morskiej w Gdyni pojawili się prezydent miasta Wojciech Szczurek, rektor Akademii Józef Lisowski, a przede wszystkim trójmiejscy studenci i inteligencja.

Reklama

De Soto powtarzał w Gdyni, że kapitalizm "eksportowany" poza Amerykę Północną czy Europę Zachodnią, bez wszystkich instytucji kontrolnych, jakich Zachód dopracował się przez ostatnie dwieście lat, może nie tylko nie być zbawieniem, ale stać się przekleństwem dla krajów słabych, biednych, z rozbitym społeczeństwem i egoistycznymi elitami.

Jego zdaniem populistyczne rewolty przeciw kapitalizmowi nie są wyłącznie konsekwencją demonicznej propagandy marskistowskich "psujów". Większość niszczących i niepotrzebnych rewolucji w Trzecim Świecie wybucha jako odpowiedź na patologie kapitalizmu peryferii.

De Soto polemizował jednocześnie z Huntingtonem, który twierdzi, że pewne narody i cywilizacje są z góry predystynowane do kapitalizmu, podczas gdy inne kapitalizmu nigdy nie zbudują. Zdaniem de Soto, żeby budować kapitalizm nie trzeba być białym, protestanckim anglosaksonem.

Reklama

Można być równie dobrze latynoskim katolikiem, egipskim muzułmaninem czy tajskim buddystą. Wystarczy tylko pamiętać, że wolny rynek nie może istnieć w społecznej czy instytucjonalnej pustce, że także na Zachodzie jest on ograniczany i równoważony przez silne państwo prawa, a także przez inne mechanizmy kontroli i redystrybucji.

Recepta Hernando de Soto na ucywilizowanie kapitalizmu w krajach postkomunizmu czy Trzeciego Świata, na wyzwolenie jego mocy twórczych, to jednak recepta rasowego liberała, a nie Fidela Castro czy Boba Geldoffa.

Zamiast proponować zwiększenie pomocy humanitarnej lub wygrażać pięścią klasom posiadającym de Soto wskazuje na "martwy kapitał", który istnieje w krajach rozwijających się, ale którego nie można uruchomić w celu produkowania bogactwa i wydobycia całych krajów i społeczeństw z niedorozwoju.

Reklama

De Soto przyjechał do Gdyni z USA i Madrytu, a dzień po "Debacie DZIENNIKA" leci do Afryki Południowej, a następnie do Libii, gdzie spotka się m.in. z Kaddafim. Rada, jaką powtarza elitom krajów rozwijających się, jest prosta i zrozumiała.

Aby kapitalizm stał się rzeczywiście źródłem bogactwa, musi być równoważony przez silne państwo prawa. A silne państwo prawa - według de Soto - to nie totalitarny, etatystyczny moloch obiecujący ludziom pełną opiekę, lecz władza, która jest w stanie uporządkować, zagwarantować i upowszechnić formalne prawo własności.

Dzięki upowszechnieniu legalnej własności prywatnej masy półniewolników mogą się stać właścicielami. Dzięki zagwarantowaniu przez państwo nienaruszalności prawa własności posiadane przez ludzi ziemia, domy, warsztaty pracy mogą się stać dodatkowym źródłem kapitału.

90 proc. własności prywatnej w krajach Trzeciego Świata pozostaje majątkiem bez właściciela, własnością "nielegalną", "niepracującą", nie można na niej założyć hipoteki. Zablokowany w ten sposób "martwy kapitał" jest wielokrotnie większy niż cała "płynąca z poczucia winy i z dobrego serca" pomoc ekonomiczna oferowana przez Zachód krajom Trzeciego Świata w ciągu minionego półwiecza.

Ciekawym fragmentem debaty były pytania z sali. Wszystkie sprowadzały się w zasadzie do jednego: jak zastosować recepty de Soto w Polsce, kraju, którego obywatele pokładają w kapitalizmie ogromne nadzieje, walcząc jednocześnie z jego patologiami.

Świadkowi dyskusji gdyńskich inteligentów ze słynnym promotorem wolnego rynku robiło się trochę smutno, kiedy słuchał pytań o to, jak zacząć skuteczną walkę z korupcją w państwie, którego były prezydent przyjmuje milion złotych na działalność publiczną od polityczno-biznesowego oligarchy z sąsiedniego kraju.

Jak zbudować kapitalizm w państwie, gdzie mamy jeden z najniższych w świecie wskaźników zaufania społecznego. Zaledwie 14 procent Polaków ufa swoim elitom, a także sobie wzajemnie, co lokuje nas na końcu stawki krajów europejskich.

Hernando de Soto pocieszał polskich uczestników dyskusji, że on sam przez lata propagował swoje recepty na sprawiedliwy i uczciwy kapitalizm w Peru, gdzie analogiczny wskaźnik zaufania społecznego wynosi zaledwie 4 proc., czy Brazylii, gdzie elitom i współobywatelom ufa zaledwie 3 proc. populacji.

Wskaźniki zaufania wynoszące w USA 45 proc., a w Szwecji czy Norwegii przekraczające 60 proc. nie wzięły się znikąd. De Soto przypomniał, że historia uczłowieczania kapitalizmu, wpajania przez państwo zasady nienaruszalności prywatnej własności, budowania wzajemnego zaufania w relacjach ekonomicznych, a także w relacjach państwo - obywatel, trwała na Zachodzie kilka wieków.

Jeszcze przed stu pięćdziesięciu laty podróżujący przez Dziki Zachód prezydent Stanów Zjednoczonych Abraham Lincoln, we właściwym mu przesadnym i kaznodziejskim języku wspominał, że czasami nie widział zachodzącego słońca spoza ozdabiających przydrożne drzewa wisielców.

Były to ofiary samosądów, ofiary porachunków, których przedmiotem była własność ziemi czy bydła. Panująca w Ameryce obsesja prawa własności, która uczyniła z tego kraju model cywilizowanych stosunków kapitalistycznych, jest produktem tej burzliwej historii.

Tymczasem w krajach rozwijających się - jak przypomina de Soto - nastąpiło zderzenie najbardziej rozwiniętego kapitalizmu z najbardziej archaicznymi regulacjami w dziedzinie prawa. To musiało spowodować zarówno gigantyczną korupcję, jak też inne patologie blokujące rozwój krajów postkomunistycznych czy postfeudalnych w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej czy Europie Wschodniej.

Wystąpienie Hernando de Soto przed inteligencką publicznością Trójmiasta potwierdziło, że jest on dziwnym liberałem, myślicielem niedogmatycznym i nowoczesnym. Przeczytał nie tylko Adama Smitha, ale także Marksa. Przyjaźni się z Fukuyamą i paroma innymi filozofami, którzy potrafią bardzo ostro krytykować kapitalistyczną globalizację, nawet jeśli nie można nazwać ich populistami czy wrogami liberalizmu.