Koncept o ośmioletnim Michniku to fragment pozwu sądowego przeciw Krasowskiemu. Złożonego w imieniu naczelnego "Wyborczej". Mecenas Rogowski to chyba jedyny adwokat obsługujący ważną firmę medialną, którego nazwisko stało się w ostatnich latach powszechnie znane. Dlaczego? Bo wszedł w nie swoją rolę. Próbuje być polemistą, sędzią historycznych zdarzeń. Toczy spory, które normalnie przynależą publicystom. Toczy je bardzo często. Wręcz nie nadąża z produkowaniem pozwów przeciw wszystkim, którzy tak czy inaczej narazili się jego mocodawcy.

Reklama

Choć zmuszony został do poruszania się w skomplikowanym świecie ideowych racji i historycznych ocen, to przecież jest tylko prawnikiem, a ci posługują się innym stylem argumentacji niż dziennikarze. Szukają kruczków. Każdy Polak wie, że ubekami nazywano w potocznym języku także funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, która istniała do roku 1990. Ale prawnik tym się nie przejmuje. Zdrowy rozsądek sobie, paragraf sobie. Tak oto Michnik, po wielu latach publicystycznych bitew i wojen, schował się za prawniczymi sztuczkami. Smutny to koniec tak ważnego kiedyś i opiniotwórczego autora.

"Oto tworzy się publicznie przesłanie, że Adam Michnik niegodnie wykorzystuje swoją opozycyjną legendę do bieżącej działalności i wygrywania bieżących sporów. To czyniłoby go osobą małostkową, która w sposób brzydki wykorzystuje swoją opozycyjną działalność" - to inny fragment twórczości mecenasa Rogowskiego, zza którego pleców wychyla się Michnik. Sąd będzie miał kłopot. Jak ocenić, czy wykorzystuje, czy nie wykorzystuje? Jak to zmierzyć?

I jak zsumować wszystkie teksty Michnika? Jakiej polityki bronił, jakiej nie? Która polityka była dla dawnych funkcjonariuszy SB korzystna, a która się do nich nie odnosiła? Czy nazwanie generała Kiszczaka człowiekiem honoru jest obroną funkcjonariuszy SB, których tenże Kiszczak przez lata nadzorował, tuszując na przykład okoliczności śmierci Grzegorza Przemyka? Można toczyć takie spory latami. Z udziałem historyków, politologów, świadków wydarzeń. Ale nie - kontrowersję ma przeciąć autorytatywnie sędzia sądu rejonowego. Pomiędzy sprawą rozwodową a kłótnią dwóch rolników o miedzę.

Reklama

Wydaje się to tak groteskowe, że aż nieprawdopodobne. Niemniej jednak, gdy DZIENNIK spytał o opinię Jacka Żakowskiego, ten nie uznał, że to sytuacja rodem z Orwella. Przeciwnie, wydała mu się całkiem naturalna. Michnik został spostponowany, więc ma prawo szukać pomocy sędziów.

Skoro tak, to podsuwam polskiemu sądownictwu kolejne tematy. "Blisko dwa lata zajęło głównym partiom opozycyjnym zrozumienie, że poza żądzą władzy, osobistymi interesami działaczy i narzekaniem na obecną władzę powinny mieć też jakąś pozytywną polityczną tożsamość". Kto to napisał? Publicysta Jacek Żakowski w "Gazecie Wyborczej" sprzed niespełna tygodnia. Podejmuję się językiem mecenasa Rogowskiego zarzucić publicyście stawianie w bardzo złym, zniesławiającym świetle PO i SLD.

A gdyby to było zbyt abstrakcyjne, czytajmy dalej: "W SLD wciąż się puszy były premier, który niszcząc bary mleczne i zabierając pomoc państwa dla samotnych matek, ostentacyjnie przepędził wykluczonych oraz słabszych społecznie wyborców z lewicy do PiS i Samoobrony". No nie - ta zniewaga wobec Leszka Millera z pewnością zasługuje na poważne potraktowanie przez sąd. I to sędziowie rozstrzygną, czy Miller przepędził, czy nie przepędził. I czy Żakowski pisząc, a "Wyborcza" drukując - zrobili coś złego czy nie.

Reklama

Oczywiście żartuję. Sądom od ocen politycznych i moralnych wara, jeśli w Polsce ma być wolność słowa. Jeśli mamy się cieszyć nieskrępowaną dyskusją. Piszę to, mając świadomość, jak bardzo to zasada bywa nadużywana. To "Gazeta Wyborcza" broniła wiele razy Jerzego Urbana, twierdząc, że jedynym sędzią jego publicystyki, niestroniącej od wulgarnego zniesławiania ludzi i instytucji, powinni być czytelnicy. I to "Wyborcza" potrafiła nadać całkiem niedawno tekstowi Waldemara Kuczyńskiego poświęconemu obecnej władzy subtelny tytuł "Kryzys dyktatury". Jej kierownictwo na czele z Michnikiem uważa, że każdemu można przyłożyć. Tak, żeby zabolało. Każdemu poza nimi. Oni stoją ponad ocenami. Na nich nawet krzywo spojrzeć nie można, bo wyślą Rogowskiego.

W "Mistrzu i Małgorzacie" pisarzowi Berliozowi odmawia się nieśmiertelnej duszy, bo za życia był ateistą. Może więc jednak ci, którzy uważają sądzenie Krasowskiego za coś naturalnego, powinni przećwiczyć swoje wyobrażenie o nieskrępowanej debacie na własnej skórze.

Stosując tę logikę, powinienem namawiać wszystkich dziennikarzy i niedziennikarzy: pozywajmy Michnika i pozywajmy jego gazetę. O każdą krytykę. Każde obcesowe zdanie. Każdą brzydką odzywkę. Zebrałoby się tego całkiem sporo. Sam miałbym powód do paru aktów pieniactwa. Tylko gdzie taka logika prowadzi? Do śmieszności. Czy chciałbym, aby moich racji bronił przy pomocy prawniczych sztuczek dobrze opłacany mecenas Rogowski? Chyba jednak nie.