Kiedy na początku tego roku jasne było, że Włosi przymierzają się do zabrania nam produkcji nowego Fiata Panda, "Solidarność" w Tychach, jak gdyby nigdy nic, żądała olbrzymich podwyżek. Do związkowców nie docierały argumenty, że kryzys na świecie szaleje, a podwyżki płac obniżą konkurencyjność polskiej fabryki. - Będziemy protestować jak pod murami Jerycha, dopóki nasz pracodawca nie skruszeje - zapowiadała lokalna szefowa "S" Wanda Stróżyk.

Reklama

Argumenty ręki

I skruszał. Dał po 300 zł podwyżki brutto na pracownika, 1,9 tys. nagrody rocznej, dodatkowe pieniądze za soboty i dzień wolny za nadgodziny. Owszem, związek wygrał, ale przegrała fabryka, bo Włosi dostali do ręki cenny argument za przeniesieniem linii produkcyjnych z coraz droższej Polski.

Prosto do bankructwa

W Stanach Zjednoczonych dobiły przemysł motoryzacyjny, od lat wtrącając się do zarządzania, śrubując płace i inne świadczenia. Na przykład w 2007 roku tylko GM wydał 4,8 mld dolarów na opiekę zdrowotną 1,1 miliona pracowników, emerytów i ich rodzin. Zmuszały też zarządy do wprowadzenia tzw. banku pracy. W przypadku wprowadzenia nowych technologii czy przeniesienia produkcji nikogo nie można było zwolnić. W przeciwnym razie koncern musiał płacić przez cztery lata 100 proc. dawnej pensji, a potem do emerytury aż 95 proc. zarobków.

Reklama

Amerykańskie fabryki aut musiały też zatrudniać etatowych aparatczyków związkowych (skąd my to znamy?), płacąc im po, bagatela, 100 tys. dol. rocznie. Gdy w grudniu 2008 oku związkowcy w końcu poszli po rozum do głowy, było już za późno. Koncern pędził prostą drogą do bankructwa.

Teraz w opustoszałym Detroit, które jeszcze kilka lat temu było kwitnącym miastem, ludzi można spotkać głównie pod punktami, gdzie przyznaje się zasiłki. Związki popełniły seppuku - liczba ich członków w branży motoryzacyjnej zmniejszyła się o ponad dwie trzecie.

Reklama

Jeśli ktoś sądził, że po takich doświadczeniach i nastaniu największego od 80 lat kryzysu gospodarczego związki powściągną swoje apetyty, a nawet wykażą zrozumienie dla koniecznych cięć, mylił się straszliwie. Najlepiej widać to na przykładzie linii lotniczych. Blokowanie planu naprawczego i ciągłe strajki doprowadziły na granicę bankructwa włoskie linie Alitalia, a ostatnio British Airways. Tylko w tym roku trzy fale strajkowe kosztowały tę ostatnią firmę ponad 200 mln dolarów. Domagając się podwyżek, związkowcy nie przejęli się ani kryzysem w branży, ani pyłem z islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull, który zrujnował przewoźników lotniczych.

Koniec polityki miłości

Teraz gdy rządy ogłaszają jeden po drugim plany cięć wydatków budżetowych i zamrażają płace w budżetówce, związki rozpoczynają działania na wielką skalę. Organizują ogólnokrajowe strajki i demonstracje, które przyciągają setki tysięcy ludzi pod hasłem "Nie będziemy płacić za kryzys kapitalistów". Jeśli dojdzie do drugiego dna kryzysu, może być naprawdę gorąco.

W Polsce tego tak nie widać. Nie znaczy to, że mamy rozsądniejsze związki zawodowe. W końcu przyczyniły się do kłopotów finansowych wielu zakładów, np. stoczni, a górnicy potrafili przyjechać do Warszawy z kilofami i wywalczyć korzystniejsze emerytury. Także teraz związkowcy upierają się przy absurdalnych żądaniach, jak choćby wprowadzenie płacy minimalnej na poziomie 50 procent średniej pensji.

Jest dość spokojnie, bo po pierwsze recesja nas nie dotknęła, a po drugie nasze związki są znacznie słabsze niż te na Zachodzie.

W Skandynawii należy do nich od 70 do 80 procent pracujących, w Polsce zaś ledwie 16 procent. Jeśli jednak pogorszy się sytuacja gospodarcza w zachodniej Europie, gdzie trafia 80 procent naszego eksportu, a nasz rząd zdecyduje się na zaciskanie pasa, trzeba będzie zapomnieć o polityce miłości.

Nie ma wątpliwości, że związki odgrywają pożyteczną rolę w sytuacji, gdy w kryzysie pracodawcy często łamią prawa pracowników. Zbyt często jednak, zwłaszcza w wielkich zakładach, są powiązane politycznie, a ich działania destrukcyjne.

Tymczasem w dobie globalizacji i kryzysu wygra ten kraj i wygrają te firmy, które mają rozsądniejszych związkowców.