"Dla Donalda Tuska jest to sukces. Nie tylko dobra decyzja, ale bardzo udany manewr polityczny. Po pierwsze pomoże mu to utrzymać tę część lewicowego elektoratu, która w 2007 r. poparła PO, a nawet poszerzyć ten elektorat.
Po drugie PO postrzegana była dotychczas jako ugrupowanie prawicowe o skrzywionej konstrukcji wewnętrznej, bo było tam skrzydło konserwatywne, ale po odejściu Andrzeja Olechowskiego nie było skrzydła centrowego. Jeśli Arłukowicz spełni rolę kreatora skrzydła centro-lewicowego, to Platforma mogłaby dotrzeć do szerszego spektrum wyborców.
Po trzecie - biorąc Arłukowicza, dosyć wiarygodnego działacza lewicy - PO zrzuca z siebie bardzo konserwatywny wymiar Jarosława Gowina i powolutku przyjmuje prospołeczny profil. Mistrzostwo tego manewru polega na tym, że skrzydło Gowina będzie ograniczało pole manewru PiS, a skrzydło Arłukowicza pole manewru SLD.
Arłukowicz wchodząc w orbitę PO, w wypadku gdyby Platforma odniosła sukces polityczny przy umiarkowanym sukcesie SLD, wychodzi na lewicowego polityka sukcesu i może stać się punktem przyciągania nie tylko elektoratu lewicowego, ale i lewicy w ogóle.
Oczywiście Arłukowicz sporo ryzykuje, ale jest to posunięcie, które zwiększa jego perspektywy polityczne i jednocześnie perspektywy Donalda Tuska.
Posunięcie Arłukowicza otwiera proces zmiany sytuowania się polityków na przedwyborczej scenie. Jeżeli Grzegorz Napieralski nadal będzie się otaczał młodymi wilczkami i starymi skompromitowanymi działaczami po to, aby utrzymać kierownictwo na wyłączność, to SLD będzie się jeszcze bardziej radykalizował. W takiej sytuacji źle się w nim poczują ci, którzy kiedyś byli ideologami LiD-u, czyli szerokiej formuły socjalliberalnej.
Gest Arłukowicza traktowałbym również jako wielki krzyk protestu przeciwko perspektywie bratania się SLD i PiS.
Wejście Arłukowicza do rządu Tuska nie będzie raczej miało istotnego wpływu na sondaże poparcia dla PO i SLD.