„Spekulanci” to ulubione słowo polityków. Podczas ostatniego, największego od 80 lat kryzysu oskarżono tych „krótkoterminowych inwestorów”, że się walnie do niego przyczynili. Dostaje im się za wzrost cen ropy, żywności, złota, bawełny, rozchwianie rynku walutowego, a ostatnio za ataki na greckie i portugalskie obligacje. Teraz na celownik wzięli sobie Włochy, pogrążone w politycznym kryzysie, z długiem około 120 proc. PKB i bardzo wolnym wzrostem gospodarczym.
W efekcie po gwałtownych spadkach na giełdzie w Mediolanie Włosi musieli ograniczyć krótką sprzedaż akcji, ulubione narzędzie wielkich graczy. Polega ono na pożyczaniu od innych inwestorów akcji, a gdy kurs spadnie – tańszym ich odkupywaniu. Różnica w cenie jest ich zarobkiem. To tzw. gra na spadki. Spekulanci atakują też rynek włoskich CDS-ów, czyli instrumentów, które mają ubezpieczać od bankructwa państwa. Skupując je, powodują wzrost ich cen, co inni gracze interpretują jako wzrost ryzyka bankructwa i wyprzedają państwowe obligacje. Od razu rośnie oprocentowanie papierów i koszt ubezpieczenia długu, czyli również koszt jego obsługi przez państwo. Taki scenariusz zmusił już do błagania o pomoc międzynarodową kilka krajów.
Kim są ci znienawidzeni spekulanci? To obok brylującego w mediach George'a Sorosa szefowie funduszy hedgingowych, np. David Tepper z Appaloosa Management, Ray Dalio z Bridgewater Associates czy James Simons z Renaissance Technologies. To także nowi gracze dysponujący setkami miliardów dolarów każdy – państwowe fundusze inwestycyjne z Chin i Zatoki Perskiej czy singapurski Temasek. Do znanych inwestorów przyłączają się natychmiast całe stada mniejszych, śledzących ich ruchy.
George Soros mawia: „Nieistotne, czy inwestor ma rację, czy nie, tylko to, ile jest w stanie na tym zarobić”. W przypadku ataku na brytyjskiego funta na początku lat 90. miał rację i zarobił miliard dolarów. Uznał, że funt jest zbyt drogi. Pożyczył wówczas 15 mld funtów i rzucił na rynek, wymieniając na inne waluty. Kurs pieniądza brytyjskiego się załamał. Do Sorosa natomiast przyłączyli się inni spekulanci. Bank Anglii był bezsilny. Zdewaluowany funt wypadł z tzw. węża walutowego, czyli dopuszczalnego pasma wahań. A co z Sorosem? Odkupił tańsze funty, spłacił kredyty i powiększył swój już spory majątek.
Reklama



Według „Wall Street Journal” na początku 2010 roku Soros miał przy obiedzie w domu na Manhattanie planować z kolegami z innych funduszy zbicie kursu euro. Z kolei John Paulson zarobił miliardy w 2007 roku na grze na załamanie rynku kredytów hipotecznych subprime, czyli tych, które wywołały ostatni kryzys w Ameryce.
Zła opinia przylgnęła do spekulantów nie tylko dlatego, że potrafią wywrócić całą gospodarkę kraju, który sobie upatrzą. Często ich działania są nieetyczne i wiążą się z rozpuszczaniem plotek w mediach i wśród analityków. Tak było, gdy konał Lehman Brothers jesienią 2008 roku. Rozsiewano pogłoski na temat wycofywania się z banku inwestorów i obcięcia linii kredytowych przez JP Morgan. W ciągu trzech dni kurs banku o 158-letniej tradycji spada o 94 proc.
Na przełomie lat 2008 i 2009 spekulanci zainteresowali się naszym podwórkiem. Zagrali na zniżkę wartości złotego i akcji. W tym samym czasie pojawiło się mnóstwo czarnych prognoz dla naszej gospodarki. Paradoksalnie atak okazał się jednak dla niej błogosławieństwem. Osłabiony złoty pobudził eksport. Tacy gracze mogą jednak powrócić – nasz rynek jest już duży i wystarczająco płynny.
W czasie kryzysów spekulanci zawsze znajdują się na cenzurowanym. Już prezydent USA Herbert Hoover obwiniał ich o potężne spadki giełdowe w latach 1931 – 1932. Teraz Niemcy zabroniły tzw. nagiej krótkiej sprzedaży (np. instrumentów CDS bez pokrycia w obligacjach) i liczą na wprowadzenie podobnych rozwiązań w całej Unii. Z kolei Amerykanie zażądali wyższych zabezpieczeń od inwestorów spekulujących na handlu ropą.
Problem w tym, że winowajcą gigantycznej światowej spekulacji jest raczej Fed, który drukuje dolary bez opamiętania. Na rynkach jest dużo gorącego pieniądza, który trzeba gdzieś zainwestować.
Dla jednych spekulanci to bangsters, bankowi gangsterzy, dla innych sępy na pustyni, atakujące chore osobniki, które i tak umrą. A jednak pełnią też pożyteczną rolę. Strach przed nimi motywuje do reform i cięć wydatków. Gdyby nie dali teraz po łapach włoskiemu rynkowi, premier Berlusconi zapewne wkrótce wyrzuciłby nielubianego ministra finansów Giulio Tremontiego. – Myśli, że jest geniuszem, a wszyscy inni są głupi. To jest jedyny minister, który nie gra zespołowo – mówił szef rządu w wywiadzie dla dziennika „La Repubblica”. Teraz przeprosił się z nim, a parlament raczej nie odważy się rozmyć opiewającego na ponad 47 mld euro pakietu oszczędnościowego. A wszystko dzięki spekulantom.