Opublikowanie raportu komisji Jerzego Millera zintensyfikowało dyskusję wokół poszukiwania odpowiedzialnych za smoleńską tragedię. Tego rodzaju dokument nie może wskazywać winnych za tę katastrofę bez precedensu, ale siłą rzeczy kieruje zainteresowanie opinii publicznej także w tę stronę. Znaleźli się pierwsi oskarżyciele, gotowi postawić przed Trybunałem Stanu konkretne osoby. Jeden z nich wskazał nawet już dwóch pierwszych oskarżonych.
Ze zdziwieniem słuchałem wypowiedzi Ryszarda Kalisza, który przed trybunał chciałby zaciągnąć w pierwszej kolejności Bogdana Klicha i Tomasza Arabskiego. Gdyby zrobił to ktoś bez żadnego rozeznania konstytucyjnego, jakiś poseł z ostatnich rzędów w Sejmie, jakiś nowicjusz w polityce – można by to puścić mimo uszu. Ryszard Kalisz jednak w polityce i w parlamencie nowicjuszem nie jest. Był członkiem Rady Ministrów, ostatnio kierował pracami komisji śledczej, która wnioskowała o postawienie przed Trybunałem Stanu dwóch innych, tak zwanych konstytucyjnych ministrów. Wydawać by się mogło, że podstawowe, szczególne zasady odpowiedzialności za naruszenie konstytucji lub ustaw powinny być w jego świadomości na tyle utrwalone, że nie będzie miał trudności z ich przytoczeniem nawet po obudzeniu w środku nocy.

Skąd to przekłamanie

Szef kancelarii premiera Tomasz Arabski nie może odpowiadać przed trybunałem z tej oto prostej, formalnej przyczyny, że nie jest członkiem Rady Ministrów. Charakterystyczne, że dwaj inni biorący udział w programie telewizyjnym posłowie – z których każdy ministrem już był, a jeden z nich pełnił nawet funkcję ministra sprawiedliwości – nie zaprotestowali po słowach Ryszarda Kalisza, choć zwykle publiczne wypowiedzi naszych polityków sprowadzają się do niemal totalnego negowania wszystkiego, co wypowiedzieli chwilę wcześniej ich polityczni adwersarze. Nie zwrócił uwagi na to oczywiste przekłamanie także prowadzący program dziennikarz, zaprawiony od lat w transmitowanych na żywo rozmowach z udziałem polityków z pierwszych stron gazet.
Reklama



I w taki oto sposób buduje się w szerokich kręgach społecznych fałszywą świadomość konstytucyjną obywateli, którzy na co dzień nie sięgają przecież do tekstu ustawy zasadniczej, a którzy w najlepszym razie jeszcze nie wyrzucili na makulaturę wysłanego im swego czasu przez prezydenta Kwaśniewskiego egzemplarza konstytucji.
Krąg osób odpowiadających przez Trybunał Stanu nie jest duży. Nie nadużyjemy praw felietonisty, enumeratywnie wyliczając wszystkie objęte nim stanowiska. Są to: Prezydent Rzeczypospolitej, Prezes Rady Ministrów oraz członkowie Rady Ministrów, Prezes NBP, Prezes NIK, członkowie KRRiT, osoby, którym powierzono kierowanie ministerstwami, oraz Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych, a także posłowie i senatorowie, z tym jednakże, że ci ostatni mogą odpowiadać w tym trybie tylko za naruszenie zasad ograniczających prowadzenie przez nich działalności gospodarczej.

Polityk czy urzędnik

Czy tak trudno utrwalić sobie w pamięci ten jeden krótki i prosty przepis? Nie lepiej wpierw sprawdzić tekst, zanim zacznie się szermować publicznie oskarżeniami?
Nie ma w tej wyliczance stanowiska szefa kancelarii premiera ani żadnego innego stanowiska kierowniczego w administracji centralnej, co jest między innymi wynikiem przyjętego w państwach zachodnich i recypowanego przez nas rozróżnienia na stanowiska polityczne i administracyjne. W systemach o utrwalonej praktyce demokratycznej linia pomiędzy stanowiskami politycznymi a administracyjnymi ma charakter niemal demarkacyjny. W każdym razie jest nie do pomyślenia na przykład we Francji czy w Wielkiej Brytanii, aby szefem kancelarii rządu, czyli całego jego administracyjno-logistycznego zaplecza, mógł być ktoś, kto wcześniej nie pracował w administracji rządowej przez wiele lat, zdobywając potrzebną wiedzę i doświadczenie. Oznacza to zwykle mozolne wspinanie się po stopniach kariery urzędniczej, ponieważ tylko w ten sposób można zdobyć kwalifikacje niezbędne do niepolitycznego zarządzania tak wielką i skomplikowaną organizacją, jaką jest zaplecze całej Rady Ministrów.
Ta prosta prawda stała się już rzeczywistością, choć nie beż przejściowych zawirowań w przypadku Kancelarii Sejmu i Senatu. Na stanowiskach kierowniczych stoją w tych instytucjach urzędnicy z olbrzymim i dogłębnym doświadczeniem zdobytym wewnątrz administracji. W Polsce resortowej, której struktury rządowe funkcjonują niemal na starych zasadach, zaufanie do swoich ludzi liczy się ciągle bardziej niż fachowość i kompetencja. A skutki? Jakie są, każdy widzi.