"To była nie tyle debata, co prezentacja poglądów premiera i wicepremiera z drobnym udziałem prowadzącego, który wyraźnie przegrał. I Pawlak i Tusk wypadli na tle pytającego dziennikarza jako specjaliści, a dziennikarz posuwał się do czegoś, co dziennikarzowi nie przystoi, czyli kłócił się z nimi. Prezentował swoje poglądy, próbując przeciwstawiać je poglądom premiera i wicepremiera, co oznaczało, że faktycznie odgrywał rolę Jarosława Kaczyńskiego" - powiedział PAP politolog prof. Kazimierz Kik z Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego Jana Kochanowskiego w Kielcach.

Reklama

Podkreślił, że w tego typu debatach dziennikarz powinien wywoływać problemy, a nie narzucać swój punkt widzenia. "Dziennikarz nie jest uczestnikiem debaty, ale prowadzącym, a to jest subtelna różnica. Na tle takiego dziennikarza obaj dyskutanci mieli całkowitą przewagę argumentacji" - ocenił Kik.

Zwrócił uwagę, że w debacie nie było antagonisty. "Był dziennikarz, który próbował pełnić tę rolę, ale gdyby tam był przedstawiciel np. PiS, SLD, PJN, to spotkanie nabrałoby charakteru debaty. Natomiast to była debata w rodzinie, gdzie dwaj bracia z troską pochylili się nad sprawami państwa; jednostronna prezentacja poglądów premiera i wicepremiera na tematy stawiane przez dziennikarza" - dodał ekspert.

W jego ocenie Pawlak i Tusk byli znakomicie przygotowani, ale też wzajemnie się uzupełniali. "Udało się Tuskowi pokazać subtelne różnice pomiędzy programem PO i PSL, w sposób nieantagonistyczny. Kilka razy doszło do subtelnego, ale wyraźnego pokazania pewnych różnic w punktach widzenia, np. na KRUS, zarobki nauczycieli akademickich. Udało się pokazać drobne różnice w tym zwartym pozornie tandemie, że idą razem, ręka w rękę i choć w niektórych sprawach są odmiennego zdania, to uznają, że są cele ważniejsze od tych drobnych różnic" - uznał Kik.

Jego zdaniem zaproszenie do debaty ze strony premiera sprawiło, że PiS zorientował się, że ma "mizerne kadry". "Więc od razu doszło do spotkania Jarosława Kaczyńskiego z Zytą Gilowską. Tusk zmobilizował PiS do naprawiania swoich dawnych błędów, czyli eliminowania mądrych ludzi. Propozycja Tuska pokazała, że opozycja musi zacząć wracać do ludzi merytorycznie przygotowanych, których po drodze pogubiła. Kolejne debaty mogą być już inne" - powiedział profesor.

Według niego to pokazuje także, jak bardzo debata polityczna odbiegła od merytorycznego poziomu. "W sytuacji trudnej politycy muszą wracać do tego, co jest podstawą wszędzie w cywilizowanym świecie: do ludzi merytorycznie przygotowanych, specjalistów" - zaznaczył Kik.



Reklama

Także w ocenie Wojciecha Jabłońskiego, politologa z Uniwersytetu Warszawskiego, piątkowe spotkanie nie miało charakteru debaty. "To było poklepywanie się po plecach w ciepłym, przyjaznym, koalicyjnym gronie. Demonstracja siły wobec nieobecnych w studiu liderów opozycji. Niestety, także lekceważenie wobec ludzi, ale skoro większość z tych ludzi jest z obecnych rządów zadowolona, to dlaczego nie pozwolić sobie na odrobinę takich żartów" - uznał ekspert.

Zwrócił uwagę, że padło "kilka zabawnych stwierdzeń, w których celował premier Tusk". "Najbardziej mnie rozbawiło to, że dla bogatych ludzi 150 zł nie robi znacznej różnicy. Bardzo zabawne było też stwierdzenie, że w Polsce obciążenia podatkowe są średnie. Jeśli tak mówi premier zmierzający do przedłużenia swojej władzy, to jako obywatele możemy czuć się nieco zakłopotani, gdyż te średnie obciążenia teoretycznie mogą stać się nieco wyższe. U Tuska zdumiała taka nonszalancja jeśli chodzi o pieniądze obywateli zdobywane przecież nie tak gładko, jak to się dzieje na rządowych posadach" - zauważył Jabłoński.

Zauważył że Pawlak generalnie w większości kwestii się z premierem zgadzał. "Można powiedzieć, że PSL podczas tej kampanii zrobił wyjątek: jako partia współrządząca zwykle na tym etapie rozgrywki politycznej PSL był już otwartą opozycją w stosunku do rządów, w których brał udział. Tutaj Pawlak po prostu przytakiwał i nic ciekawego nie powiedział" - ocenił Jabłoński.

Jego zdaniem jeśli partia rządząca czuje się mocna, a tu dostatecznie silnie czuje się koalicja - i PO, i PSL, to można sobie pozwolić na "takie propagandowe wykłady w stosunku do wyborców i dziennikarza". Jeśli otoczenie jest korzystne, a sondaże utrzymują się na przyzwoitym poziomie, jeśli wreszcie mamy do czynienia z anemiczną, pozbawianą inwencji opozycją - w studiu nie pojawił się przecież ani Kaczyński, ani Napieralski - to można we własnym gronie debatować" - dodał.

"Jeśli opozycji brakuje pomysłów i mimo braku wyraźnych sukcesów koalicja trzyma się mocno, to nie należy się w tej kampanii spodziewać atmosfery jakiegoś wielkiego przełomu, jak to było w 2007 r. Ta kampania jest i będzie nudna, tym bardziej, im spokojniejsze będą prognozy przedłużenia władzy obecnej kolacji" - ocenił Jabłoński.