Politycy w ostatnich miesiącach dostają od ekonomistów ostro po uszach. Słusznie. Kryzys polityczny w Europie i Stanach Zjednoczonych jest jednym z głównych katalizatorów kryzysu na rynkach finansowych i w realnej gospodarce. Podziały w amerykańskim Kongresie i konflikty w strefie euro przyczyniły się do załamania zaufania, a zaufanie jest kluczowe dla stabilności gospodarczej. Gospodarka rynkowa bez zaufania jest jak spółka bez zaufania wśród wspólników.
Jednak kryzys polityczny też ma swoje przyczyny. Możliwe, że należą do nich brak odwagi czy też brak prawdziwych liderów gotowych podjąć ryzyko. Ale jest to teza trudna do zweryfikowania. Jak porównać Baracka Obamę do Franklina D. Roosevelta? Uważam natomiast, że jedną z przyczyn kryzysu politycznego są głębokie podziały w ekonomii, uniemożliwiające sformułowanie jednoznacznych rekomendacji politycznych.
Przedstawiciele tej nauki, a także ekonomiści rynkowi, analitycy czy publicyści są jeszcze bardziej podzieleni niż politycy – zarówno w definiowaniu przyczyn załamania gospodarczego, jak i poszukiwania dróg wyjścia. To nie jest nic nowego. Jednak kiedy w latach 2000 – 2007 globalna gospodarka rosła jak na drożdżach, ważne spory ekonomiczne nie wychodziły raczej poza akademickie gabinety i sale seminaryjne. W sprawach wagi publicznej panował zaś mniejszy lub większy konsensus. Teraz politycy pytają ekonomistów: co robić? Nie otrzymują jednej odpowiedzi. Każda partia znajdzie sobie eksperta, nawet z Noblem.
Weźmy kilka najważniejszych obecnie problemów. Czy należy dalej stymulować gospodarkę wydatkami publicznymi? Czy poprzednie pakiety stymulacyjne okazały się porażką? Problemem nie jest nawet rozbieżność zdań w tej sprawie, ale to, że różne strony sporu oskarżają się niemal o herezję. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że jeżeli sektor publiczny i sektor prywatny będą łącznie oszczędzać, globalna gospodarka znów wpadnie w recesję. Inni jednak wskazują, że wydatki publiczne są bezproduktywne, obniżają zaufanie do rządu i podcinają wzrost PKB. Badania empiryczne nie są jednoznaczne.
Reklama



Kolejne pytanie, dość pokrewne: czy podwyżki podatków są rzeczywiście tak szkodliwe dla gospodarki, jak straszą Republikanie w USA? Czy należy silnie i bezwzględnie ciąć wydatki publiczne, czy też można podnieść podatki? Badania dość jednoznacznie wskazują, że podwyżki podatków uderzają we wzrost PKB. Ale jednocześnie jest niemal oczywiste, że we wzrost uderzą w obecnych warunkach również cięcia wydatków publicznych. A na pytanie, czy państwo powinno być duże, czy małe, ekonomia nie daje żadnych odpowiedzi.
Przejdźmy do polityki pieniężnej: czy dodruk elektronicznego pieniądza i skup aktywów oznacza kreowanie pieniędzy śmieci, które koniec końców doprowadzą jedynie do wysokiej inflacji? Czy banki centralne powinny wstrzymać się z dalszym luzowaniem polityki pieniężnej, nawet za cenę recesji? Nawet Milton Friedman twierdził, że należy zwiększać bazę monetarną, kiedy nie ma innych sposobów na przeciwdziałanie deflacji. A mimo to bardzo wielu wpływowych ekonomistów twierdzi, że druk elektronicznego pieniądza nie miał i nie ma absolutnie żadnych pozytywnych efektów. Komu ufać? W tej kwestii na badaniach trudno się oprzeć, gdyż epizodów luzowania ilościowego w historii nie było wiele.
Niektórzy powiedzą, że ekonomia to nauka społeczna i trudno oczekiwać od niej jednoznacznych i stuprocentowo pewnych rekomendacji. To prawda. Ale trudno nie zauważyć, że po trzech dekadach triumfu makroekonomii, której rekomendacje przyczyniły się do ustabilizowania globalnej gospodarki, nadszedł czas dla ekonomistów bardzo trudny. Nie mogą oni być dla polityków takim wsparciem, jakim byli od początku lat 80.