Zaplanowana na dziś rozprawa apelacyjna Julii Tymoszenko odbędzie się na podstawie starego kodeksu karnego. Nie można liczyć zatem na spełnienie realnego jeszcze przed kilkoma tygodniami scenariusza, w którym była premier Ukrainy szybko wyjdzie z więzienia. Zaraz po wyroku skazującym politycy i doradcy z otoczenia Wiktora Janukowycza off the record przekonywali, że Tymoszenko odzyska wolność przed zaplanowanym na 19 grudnia szczytem Unia – Ukraina. Teraz na dziennikarskiej giełdzie popularna jest teoria, w myśl której prezydent Janukowycz z powodu złego stanu zdrowia uniewinni przywódczynię opozycji. W ten sposób zaprezentuje się jako obrońca kobiet, łaskawy pan z Donbasu. Ale to jeden z wielu niewiarygodnych scenariuszy.
Niezależnie od tego, jak potoczą się losy Tymoszenko, Polska staje przed dylematem współpracy z państwem, które ewoluuje w kierunku pozornej demokracji. Błędem byłoby jednak pozostawianie Janukowyczowskiej Ukrainy na dystans i przyłączanie się do chóru krytyków, którzy nie widzą dla tego kraju miejsca w Europie. To wypełnienie scenariusza korzystnego dla Rosji i wszystkich tych państw, które nie chcą Ukrainy związanej z Zachodem. Janukowycz bez Polski i umowy stowarzyszeniowej z UE poradzi sobie. Od początku negocjacji wiadome było, że dla wielkiego biznesu ukraińskiego dokument ma wartość symboliczną. Dla Warszawy sprawa jest bardziej skomplikowana. Bo Kijów związany z Rosją podważa logikę naszej polityki bezpieczeństwa na Wschodzie. Janukowycz o tym doskonale wie i dlatego z powodzeniem lawiruje między Wschodem i Zachodem. Putinowi obiecuje jakąś formę przyłączenia się do unii celnej. Bez pełnego członkostwa w formacie 3 plus 1 (Rosja, Białoruś, Kazachstan plus Ukraina). Komorowskiemu i Barroso przyrzeka europejski kurs Kijowa i wprowadzanie unijnych standardów nad Dnieprem. Ale z ukraińską specyfiką. Czyli byłą premier i byłym szefem MSW za kratkami, nękanymi przez służby specjalne NGO finansowanymi z zagranicy, prywatyzacjami ustawianymi pod konkretnych oligarchów i nihilizmem prawnym. Ani Putin, ani Komorowski z takiej sytuacji nie mogą być zadowoleni.
W Brukseli proces Tymoszenko jest nazywany ukraińskim „momentem Jukosu”. Porównanie do procesu Chodorkowskiego brzmi groźnie tylko pozornie. Gdy przeanalizujemy stosunki Rosji z Zachodem po procesie nieposłusznego Kremlowi oligarchy, okazuje się, że tak naprawdę zmieniło się niewiele. Business as usual. Nikt w Paryżu czy Berlinie nie miał problemu z podawaniem ręki Putinowi nawet po tym, jak zabito Litwinienkę.
Polska zrobiła wszystko, co mogła, by Tymoszenko wyszła na wolność. Nadal powinna naciskać na jej wypuszczenie bez dawania wiary w zapewnienia Janukowycza, że proces był czysty, a wyrok niezawisły. Równocześnie powinniśmy prowadzić z Ukrainą biznes jak zawsze. I przekonywać, by inni na Zachodzie robili podobnie. Taka jest polska racja stanu.
Reklama