Przedstawiciele firmy X w mniej lub bardziej oficjalny sposób chcą się dowiedzieć, o co dziennikarzowi chodziło. Prezes swoimi kanałami usiłuje się dopytać o podtekst i przyczynę takiego, a nie innego sformułowania. Dojść, co się za nim kryje, kto był jego inspiratorem i jakie były jego intencje. Kończy się zaś czasami tak, że na wszelki wypadek spółka wysyła dementi, zaprzeczając, by z opisaną sytuacją miała cokolwiek wspólnego. Lepiej dmuchać i chuchać na promienie późnozimowego słońca, licho wie, kogo tak naprawdę ogrzeją.
Oczywiście, istnieją warunki konieczne, by zaistniał taki stan erupcji nerwowości i podejrzliwości. Pierwszy – firma X musi mieć związki właścicielskie z państwem. Drugi – coś w tymże państwie musi się zmieniać, na przykład tak, jak teraz, rząd. A nowi ministrowie, co nie jest żadnym odkryciem, to nowe rozdanie. Stąd seria działań szefów w mniejszym lub większym zakresie państwowych firm w celu obrony własnej posady. A w imię tych działań zawsze lepiej dopytać, o co z tym późnozimowym słońcem chodziło.
Jest jednak jeszcze prawidłowość trzecia, która dzieli społeczność prezesów państwowych firm na frakcję bardziej i mniej nerwową. A ta prawidłowość wynika z ich CV. Ci, którzy podczas swojej kariery pracowali w biznesie prywatnym, na ogół zachowują spokój. Po prostu wiedzą, że nawet jeśli dojdzie do utraty posady, otrzepią ręce i zaczną – skutecznie na ogół – szukać nowej roboty. Jak łatwo zgadnąć, bardziej nerwowi są ci, którzy z biznesem prywatnym nigdy nie mieli nic wspólnego. Albo są to menedżerowie działający w swoich firmach od lat, albo ci, którzy od zawsze obracali się w różnie pojmowanym sektorze publicznym. Czyli administracja rządowa czy samorządowa, agendy rządowe bądź spółki samorządowe i tak dalej... Ci ludzie wychodzą z założenia, że sektor prywatny być może w mniejszym stopniu byłby zainteresowany ich usługami, więc swoich foteli trzeba bronić nawet za cenę posunięć ocierających się o groteskę. Byleby nie dać się usunąć ze świata, w którym funkcjonowali od zawsze.
I tu od groteski dochodzimy do problemów najzupełniej poważnych. Mianowicie – mówiąc nieco górnolotnie – do kształtu polskiej gospodarki przynajmniej w chwili, gdy jeszcze spora część biznesu pozostaje w rękach państwa. Otóż na stanowiskach szefów części największych firm w tym kraju mamy wakaty, w większości z nich trwają konkursy. I jednym z naczelnych pytań towarzyszących tego typu wyborom jest to, czy nominować kogoś z firmy bądź fachowca specjalizującego się w danej branży, czy ściągać menedżera z zewnątrz.
Reklama
Najczęściej trudno odmówić fachowości specjalistom z branży czy ludziom od lat pracującym w danej firmie. Tak jak trudno odmówić fachowości sędziom zarządzającym sądami czy lekarzom szefującym szpitalom. Bardzo często, zbyt często pojawia się jednak pytanie o ich kompetencje menedżerskie. Być może coś jest w tym, że szpitalami prywatnymi na ogół zarządzają ludzie biznesu, a nie medycy.
Gdyby spojrzeć na management wielkich polskich spółek zależnych od państwa, wyraźnie widać, że w ostatnich latach największe sukcesy odnosili ludzie z zewnątrz. Przykładów jest sporo: Andrzej Klesyk w PZU, Jacek Krawiec w Orlenie, Wojciech Balczun w PKP Cargo... Drugi biegun, dobrych top menedżerów wywodzących się z własnych firm, jest skromniejszy, a szczerze mówiąc, bez wahania trudno wymienić kogokolwiek.
Dlaczego tak się dzieje? Przede wszystkim dlatego, że państwowe firmy wymagają bądź wymagały restrukturyzacji, często – jak w przypadku PKP Cargo – po prostu bolesnej. I mówiąc wprost, trudniej żądać od kogoś, kto w swojej firmie funkcjonuje od lat, by po powołaniu na stanowisko prezesa podjął takie bolesne kroki. Czyli między innymi zakwestionował model, który wcześniej jakoś sam współtworzył.
Ale restrukturyzacja to jedno, a wizja funkcjonowania firmy to drugie. A nawet w tak wydawałoby się skostniałych branżach, jak chociażby energetyka, gazownictwo, koleje raczej prędzej niż później pojawi się powiew świeżości. Wymusi go raczkujący co prawda, ale jednak coraz bardziej wolny rynek. Brzmi jeszcze egzotycznie, ale takim prądem, gazem czy przewozami już za chwilę trzeba będzie umieć perfekcyjnie handlować. Potrafić przyciągnąć klientów, dostosować się do ich potrzeb. Czas monopoli się kończy i pod to także trzeba błyskawicznie przygotowywać państwowe giganty. A tak się składa, że i w PKP, i w PGNiG w energetycznym kolosie PGE są do wzięcia najwyższe posady. I nie może być to wybór na zasadzie Stanisława, który powinien sprawdzić się w biznesie. Tym razem gra idzie o wiele większą stawkę.
Trwa sezon na zmiany prezesów w firmach państwowych. Dla niektórych to walka o byt