Zgadliście już? To podręcznikowa definicja biurokracji. „Biurokracja to dobrze zorganizowana zaraza” – mawiał Cecil Parkinson, konserwatywny minister w rządzie Margaret Thatcher.
Tylko w Polsce biurokracja tak nie działa. Sprawa paszportów, które wbrew zaleceniom resortu spraw wewnętrznych urzędnicy każą nam wyrabiać zamiast w miejscu stałego zamieszkania tam, gdzie mamy meldunek, jest tego tylko drobnym przykładem. Pewnie kombinują sobie, że pracę trzeba szanować i dzielić się nią z licznymi kolegami w całym kraju. Cóż za godna pochwały solidarność zawodowa. Dlatego redukcja liczby urzędników przypomina strzyżenie prosiąt: wełny mało, wrzasku dużo – że przytoczę słowa Nikity Biełycha, rosyjskiego działacza opozycyjnego. Zwłaszcza że Rosja i Polska wciąż mają wiele wspólnego. Tam obywatel nie może żyć i poruszać się po kraju, jeśli nie ma paszportu wewnętrznego, książeczki wojskowej i książeczki pracy, o innych pomniejszych dokumentach i zaświadczeniach nie wspominając. My musimy mieć dowód osobisty (z tym elektronicznym pożegnaliśmy się na długie lata), paszport, prawo jazdy, jakieś zaświadczenie o ubezpieczeniu, liczne legitymacje uprawniające do takiej czy innej zniżki... Ciekawe, dlaczego Amerykanom wystarcza prawo jazdy i numer ubezpieczenia społecznego?
A teraz wyobraźcie sobie, że nastąpiłaby prywatyzacja państwa. Właściciel zacząłby od optymalizacji zatrudnienia, więc poleciałyby urzędnicze głowy. I bardzo szybko zamiast 70 różnych systemów ewidencji w służbie zdrowia byłby jeden – bo to taniej i sprawniej. A zamiast kilku różnych dowodów tożsamości wystarczyłby jeden (też oszczędność w pracy i materiale) lub wręcz aplikacja w smartfonie. Proste? Tak. I możliwe do przeprowadzenia, jeśli spróbujemy odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: kto jest właścicielem państwa? Obywatele czy urzędnicy?
Komentarze (6)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeJak to wyglada w praktyce?...Ide do Urzedu Pracy przy ul. Powst. Slaskich we Wroclawiu...Pobieram numerek z automatu, czekam w kolejece na rejestracje...
Przychodzi moja kolej...I...Urzedniczka wrecza mi kartonowy druczek, przybija pieczatke i rejestruje ...na rejestracje ..za dwa tygodnie ale juz w innym budynku.Przy ul. Glinianej.. Tam faktycznie zostaje zarejestrowany..PO czym skierowny do innego urzednika, ktory ma mi przedstwaic oferty pracy..Pracy, ktorej nie ma o czym ja dobrze wiem - zreszta na caly urzad bylo moze 40 ofert ..Ale urzedy pracy rzeczywiscie "kwitna"...Nowoczesne biurowce, wszedzie dookola komputery...Elektroniczna rejestracja kolejek itd...Utrzymanie takiego urzedu kosztuje miesiecznie niewyobrazalne dla nas kwoty..Przerost zatrudnienia, obsluga techniczna, zakupy materialow biurowych..Kiedys wystarczala jedna osoba aby dokonac wszystkich tych trzech czynnosci..Dzisiaj sa juz trzy urzedniczki...Kazda pensja przy takim przeroscie zatrudniena to dodatkowy dlug w budzecie...Poniewz urzednik nic nie wytwarza...Jego nic nie wnosi do budzetu..A na koniec ...Jeszce jest osmio-pietrowy biurowiec - w ktorym miesci sie Wojewodzki Urzad Pracy...
Co do reszty - nie mam nic przeciwko wywaleniu innych dokumentow oprocz paszportu - co do legitymacji dokuemntujacych znizki - najprosciej zlikwidowac znizki.
A wogole sprawe mozna zalatwic bardzo prosto - tatuaz + chip w mozgu i po klopocie.
szok