Dokładnie dzień wcześniej przyszło mi nad tym deliberować akurat na Akropolu, gdzie trafiłem po raz pierwszy w życiu. Z tej perspektywy, kiedy w takim miejscu niemal dotykalnie przeżywa się, czym jest Grecja w naszej kulturze i historii, inżynieria finansowa w sposób naturalny schodzi na plan dalszy. Byłoby jakimś niewybaczalnym aroganckim zachowaniem odwrócić się w tej chwili do Greków plecami i powiedzieć: od tej chwili radźcie sobie sami. Wiem, że to jest rozumowanie trochę irracjonalne – trudno, ale teraz nie jestem już w stanie od niego się uwolnić.
Zastanawialiśmy się też z moimi greckimi przyjaciółmi, co by się stało, gdyby ich kraj został ostatecznie jednak wypchnięty ze strefy euro. Może byłaby to rzeczywiście dobra okazja, żeby przetestować następstwa takiej decyzji – po to, by ustrzec się w przyszłości przed znacznie poważniejszymi komplikacjami, które mogłyby mieć miejsce w podobnej sytuacji w przypadku większych państw.
Obawiam się jednak, że powrót do takiego prostego stanu ex ante, jak przed wejściem do strefy euro, nie jest już możliwy. Chociażby z tego powodu, że Grecja żyje przede wszystkim z turystów, i to głównie z krajów euro. Siłą rzeczy więc euro płynęłoby tak jak dotychczas szerokim strumieniem wprost do kieszeni żyjących z turystyki Greków, rodząc z powodu przeliczeń niesłychane komplikacje w systemie podatkowym i bilansie płatniczym. Musiałoby się to skończyć jakąś gigantyczną szarą strefą z bardzo negatywnym wpływem na stan finansów publicznych w ogóle. Drachma nie mogłaby chyba już wrócić do roli normalnego klasycznego pieniądza, a w szczególności być miernikiem wartości towarów i usług. Tę funkcję, zdaje się, nadal utrzymywałoby euro – tak jak u nas swego czasu dolar amerykański, w którym obliczało się wartość nieruchomości, w tym mieszkań na wolnym rynku, samochodów. Dobrze to znamy z nieodległych przecież czasów. Gospodarka europejska stanowi dzisiaj system tak silnie powiązanych naczyń, że sztuczne wyjmowanie z niej narodowego segmentu może doprowadzić do destabilizacji całego tego systemu.
Jednak Grekom mamy to i owo do zawdzięczenia, a w pewnym sensie wszystko. Gdyby nie odważna myśl Peryklesa, gdyby nie zbudowane tam podstawy demokracji, może tkwilibyśmy, tak jak cały pozostały ówczesny świat, w okowach wschodnich despotii – może nawet do dzisiaj. Trudno się oprzeć takiemu rozumowaniu, obserwując, jak straszliwe kłopoty z budowaniem demokracji mają do dzisiaj niemal wszystkie kraje azjatyckie. W tym sensie Grecja nas zbawiła przed wiekami, ukazując inną drogę rozwoju cywilizacyjnego – efektywną zarówno w sensie kultury materialnej, jak i tworzenia warunków życia godnego w ogóle.
Reklama
Warto w tym kontekście pamiętać także to, że pisma Nowego Testamentu spisane zostały w grece. Schodząc z Akropolu, nie mogłem się oprzeć nutce żalu, że za chwilę pył tego cudownego miejsca zniknie z moich butów. Na szczęście było jeszcze przed nami wspaniałe muzeum akropolińskie otwarte przed olimpiadą w Atenach. Wiele zgromadzonych tu obiektów ma w podpisach informację, że brakujące elementy eksponowanych rzeźb znajdują się w Muzeum Brytyjskim czy w Watykanie. Dobrze, że nam się to uzmysławia i przypomina.
Cóż, całą historię Grecji dałoby się napisać jako historię upadku i destrukcji sprowadzonej głównie przez tych, którzy tu przychodzili z nieczystymi intencjami.