Byłam na Torwarze, gdzie urządzono kaplicę. Widziałam rodziny borowców modlące się przy trumnach. Widziałam adwokatów, którzy pełnili 24-godziną wartę przy trumnach swoich kolegów, i widziałam porzucone trumny - bez kwiatka, bez znicza - posłów, w tym tych, których rodziny tak walczą dziś o prawdę - wspominała Paradowska w TOK FM. O głośnych dziś skargach, że nie pozwolono otwierać trumien, mówi z niedowierzaniem. Wszyscy chcieli je jak najszybciej zabrać i zorganizować pogrzeby - przekonuje.
Zdaniem publicystki, w panującym wówczas klimacie decyzja o tym, by czekać z pogrzebem wiele tygodni, aż do potwierdzenia wyników badań DNA, była "nie do pojęcia". Niewiele ciał zachowało się w takim stanie, że identyfikacja była prosta. W większości przypadków to były szczątki. Pamiętam, że po katastrofie jak najszybciej chciano ludzi pochować - mówiła.
Janina Paradowska stanęła również w obronie ostro krytykowanej przez PiS Ewy Kopacz. Jeżeli oskarża się Ewę Kopacz, która uczestniczyła w identyfikacji części ofiar, że powiedziała jedno czy drugie słowo za dużo, w oderwaniu od tego, co działo się wówczas, to popełnia się nadużycie. Ocieramy się o rodzaj podłości wobec ludzi, którzy wtedy w ekstremalnych warunkach pracowali, i części rodzin ofiar, którzy nie biegają po mediach, ale do której to z ogromną siłą wraca - argumentowała.
Publicystka zdradziła również, że docierają do niej sygnały o niecodziennych poczynaniach mecenasów reprezentujących niektóre rodziny. Mają oni wysyłać "zaproszenia na ekshumacje". Tego jeszcze nie było w polskiej kulturze, tradycji. Jeśli będzie ich więcej, to wkroczymy w nową epokę - podsumowała Paradowska.