Jednak rynki, które były entuzjastycznie nastawione w okresie shutdownu, wciąż takie są. Paradoks dzisiejszych czasów polega bowiem na tym, że trudności budżetowe nie zachwiały nastrojów rynkowych. Wręcz przeciwnie, zwiększyły prawdopodobieństwo opóźnienia całej operacji ograniczenia luzowania monetarnego. Horyzont rynków finansowych po całym kryzysie finansowym, zamiast się wydłużyć, znacznie się skrócił. Wiadomo przecież, że prędzej czy później polityka pieniądza musi się skończyć. Niestety, świat finansów uzależnił się od taniego pieniądza jak od morfiny – im więcej go podają, tym lepiej, a później jakoś to będzie.
Co więcej, najlepszym rozwiązaniem dla rynku byłaby sytuacja, w której przy poprawiających się wskaźnikach gospodarczych Fed nie zaprzestawałby druku pieniądza. Ciekawe, czy jeszcze za Bena Bernankego, odchodzącego prezesa Fed, członkowie komitetu decydującego o stopach procentowych postanowią o wyniesieniu tej wazy z ponczem. Znane powiedzenie finansistów z banków centralnych mówi bowiem o tym, że należy ją wynosić wtedy, kiedy impreza zaczyna się na dobre rozkręcać. Gdy popatrzy się na kolejne rekordy indeksów giełdowych i szaleństwo w napływie kapitału na rynki wschodzące, trzeba raczej stwierdzić, że impreza trwa już na dobre.
Fed w czerwcu zapowiedział, że tak długo jak poziom bezrobocia nie spadnie poniżej 7 proc., nie ma sensu wstrzymywać programu pompowania w gospodarkę 85 mld dol. miesięcznie. Co prawda pułap ten nie został osiągnięty, ale jest już bardzo blisko – ostatnie dane wskazują na poziom wyższy od oczekiwanego o 0,3 pkt proc. Stąd też zapowiedź rychłego wychodzenia z tego programu, później skorygowana, gdyż wywołała nadmierną reakcję rynkową. Niemniej gospodarka amerykańska, mimo zawirowań politycznych, ewidentnie wyszła z kryzysu. Teraz głównym wyzwaniem będzie odstawienie sterydów i zajęcie się długiem publicznym, który przekroczył już poziom 100 proc. w relacji do PKB.
Tyle że zarówno Bernanke, jak i tym bardziej przyszła prezes Fed Janet Yellen bardziej obawiają się spowolnienia w wyniku zbyt wczesnego odstawienia kroplówki niż wstrząsów na rynkach finansowych i w krajach zaliczanych do rynków wschodzących. Stąd też moja obawa – a zarazem nadzieja rynku – że w najbliższych miesiącach te 85 mld dol. nadal będzie co miesiąc napływać. Szczególnie że z powodu zamknięcia rządu pojawiają się już wątpliwości co do jakości danych zbieranych w październiku, przede wszystkim dotyczących rynku pracy. Kolejne pełnowartościowe dane znane będą dopiero... w grudniu i będą dotyczyć statystyk listopadowych. To może być dodatkowy czynnik wspierający postawę oczekiwania. Zarówno na nowego szefa Fed, jak i na ostateczne rozstrzygnięcie kwestii limitu długu, o czym, jak już wie cały świat, muszą wspólnie zadecydować demokraci i republikanie. Jeśli znów się nie dogadają, czeka nas kolejne zamknięcie rządu, co wcale nie wydaje się nierealne.
Reklama
Dlatego też wygląda na to, że Amerykanie wciąż będą drukowali dolary. Zapewne nie zaszkodzi to Ameryce tak jak światu, gdyż kraj ten ma tę przewagę nad innymi, że jest w stanie eksportować część swoich problemów. I tak się dzieje i tym razem.