Zaś problemy z zakresu gender to problemy naukowe, chociaż nauka ta jest stosunkowo młoda. Wypowiedzi zwolenników i zwolenniczek ideologii gender doprawdy bywają śmieszne. Podkreślam jednak, to jest dziedzina nauki, a nie ideologii, i pytam, czy poseł Niesiołowski jest za nowinką, jaką jest ewolucjonizm Darwina, a nie za „ideologią darwinowską”, bo i taką próbowano tworzyć?
W istocie jednak ciekawią pozytywne konsekwencje wypowiedzi Niesiołowskiego. A przede wszystkim idea, żeby nieinteligenci trzymali mordy na kłódki. Całkowicie popieram. W XIX wieku zarówno Kościół, jak i wielu konserwatystów sądziło, że lepiej olbrzymiej większości ludzi nie uczyć czytać i pisać, bo to im tylko poprzewraca w głowach. I poprzewracało, bo stworzyli ustrój demokratyczny, w którym każdy jest równy i ma równe prawo wypowiedzi. Liczne są przykłady negatywnych skutków tej zmiany, a ostatnio – wypowiedzi wielu internautów, między innymi na temat gender, które są wypowiedziami ludzi niedouczonych (by nie powiedzieć idiotów) głoszonymi bez żadnych karnych konsekwencji. Taki już jest urok demokracji, który wcale mnie szczególnie nie pociąga. Więc czemu by nie wprowadzić cenzury i nie ograniczyć prawa wypowiedzi już nie tylko do grupy inteligentów, ale tylko do elity, która czyta i pisze, a reszta niech ogląda obrazki (na przykład telewizję). Od razu głupoty na tym bożym świecie byłoby nieporównanie mniej.
Uczyńmy jednak śladem Niesiołowskiego (on tego wszystkiego naturalnie nie powiedział, ja tylko wyciągam z jego wypowiedzi skrajne możliwości) następny krok. Skoro nieinteligenci nie powinni się wypowiadać o gender, to dlaczego mają się w ogóle wypowiadać o polityce, która jest przecież bardzo skomplikowana i wymaga nie tylko wiedzy, ale i inteligencji. Wielu teoretyków demokracji sądziło, że obywatele powinni być oświeceni, ale – jak wiemy – rzadko są. Stąd prosty wniosek: ograniczyć prawo wyborcze. Jednym z całkiem rozsądnych rozwiązań była koncepcja liberałów francuskich w połowie XIX wieku, czyli prawo wyborcze mieli tylko ci, którzy posiadają materialny majątek. Dzisiaj byłaby to haniebna dyskryminacja, więc proponuję, żeby prawo wyborcze ograniczyć do tych, którzy zrobili doktorat oraz posiadają majątek. Reszta morda na kłódkę.
Żarty żartami, ale coraz silniej ujawniają się tendencje w tym kierunku. Na razie nie dostrzegamy w nich poważnego zagrożenia dla demokracji, a to dlatego że są rozproszone. Jeżeli jednak wziąć pod uwagę coraz silniejsze skłonności państw do regulacji internetu, coraz większą liczbę instytucji, które są poza bezpośrednią kontrolą demokratyczną (banki centralne, trybunały konstytucyjne itd.), jeżeli poczytać uwagi wielu rzekomo liberalnych ekonomistów, którzy uważają, że państwo (czyli demokracja) nie powinno w ogóle wtrącać się do procesów rynkowych, jeżeli wreszcie posłuchać ekspertów, którzy nam tłumaczą, że na temat sporu między zwolennikami elektrowni atomowych a ekologicznych nie mamy nic rozumnego do powiedzenia (a rzeczywiście nie mamy), to czy my, niepiśmienny ogół, nieinteligenccy jesteśmy w ogóle do czegokolwiek państwu i polityce potrzebni?
Zawsze byłem i jestem zwolennikiem elitaryzmu we wszystkich dziedzinach. Nie z racji ideologicznych, lecz z pragmatycznych. Elitaryzm bowiem istnieje i tak, a kiedy udajemy, że go nie ma, to tylko oszukujemy samych siebie. Jednak jestem również zwolennikiem prawdziwej demokracji, która powinna wyłaniać elity. Dlatego niemal wszyscy politycy, którzy uważają, że wiedzą lepiej, śmieszą mnie niezmiernie. Bo czy chodzi o gender jako naukę, czy o filozofię, czy o ekonomię – politycy, którzy nie umieją nawet korzystać z osiągnięć wielu dziedzin wiedzy, mogliby chociaż zostawić je w spokoju. Jeżeli politycy mniemają, że są inteligentami, to ja nie chcę być inteligentem.