A więc jednak spełniły się prognozy polityczne z ostatnich dni i oto premier Donald Tusk został przewodniczącym Rady, a pani Federica Mogherini (minister spraw zagranicznych Włoch) szefową unijnej dyplomacji. Co to dla Polski oznacza będziemy wiedzieli dopiero, gdy się okaże kto zostanie polskim komisarzem i jakie portfolio otrzymamy. Dopiero wówczas mówić będzie można o pełnym sukcesie. Bo na razie mamy sukces, niewątpliwy, prestiżowy i medialny.
Premierowi Tuskowi gratuluję i jednocześnie podziwiam jego pewność, że zadaniu podoła. Bo choć szef Rady nie jest stanowiskiem kluczowym politycznie i nie ma realnej władzy, jest to funkcja wymagająca. Przede wszystkim wymaga umiejętności osiągania kompromisu między interesami krajów członkowskich, na ogół rozbieżnymi, organizowania pracy i komunikowania się. W języku francuskim i angielskim, z którymi premier – co pokazała jego konferencja prasowa tuż po wyborze - niespecjalnie sobie jeszcze radzi. Ale wierzyć trzeba, iż w ciągu trzech miesięcy nadrobi lingwistyczne zaległości. Herman Van Rompuy, były premier Belgii, który jako pierwszy objął tę funkcję wyznaczył pewne standardy. I wbrew niektórym nieprzemyślanym opiniom, były to standardy wysokie - Van Rompuy okazał się wybitnie pracowitym, sprawnym i dobrze zorganizowanym szefem Rady, który w dodatku świetnie znał się na gospodarce. Było mu łatwiej niż będzie premierowi Tuskowi -- bo pochodził z kraju będącego w strefie euro. No i właśnie, Van Rompuy dzięki temu mógł brać czynny udział w szczytach strefy euro. Rola Donalda Tuska - dopóki nie będziemy w strefie euro - będzie tu zatem okrojona.
Przewodniczący Rady to stanowisko prestiżowe bez wątpienia, bo szef Rady to wizytówka Unii Europejskiej w relacjach międzynarodowych. Zatem ambicja polska została mile połechtana, bo faktycznie jest to najwyższe stanowisko unijne, jakie przypadło Polsce. Ale, tak jak już wspomniałam, ta pozycja nie niesie ze sobą dużej możliwości kształtowania polityki. Czy premier Tusk, który w realiach polskiej polityki wywalczył sobie pozycję lidera i wojownika, tak samo pewnie będzie się poruszał w realiach międzynarodowych? I czy pozycja negocjatora-mediatora jest tym, co jest zgodne z jego politycznym temperamentem? O tym, czy sukces medialny będzie także rzeczywistym sukcesem Polski przekonamy się, gdy już będzie wiadomo, kto zostanie polskim komisarzem i jaka teka mu przypadnie. Jeśli faktycznie otrzymamy któryś z ważnych resortów gospodarczych - na przykład energię - to naszym negocjatorom i dyplomatom z czystym sumieniem i szacunkiem pogratulować można będzie prawdziwego zwycięstwa. Bo to komisarz, a nie szef Rady ma realną polityczną władzę.
Czy duet Tusk-Mogherini będzie lepszy od duetu Van Rompuy-Ashton? Pani Mogherini ma jeszcze mniejsze doświadczenie w polityce międzynarodowej od pani Ashton, a jej aktywność jako szefowej dyplomacji kraju sprawującego prezydencję była mierna. Choćby na tej podstawie podejrzewać można, że będzie tzw. malowaną szefową unijnej dyplomacji czyli figurantką, wykonującą ustalenia dokonane na linii Berlin-Paryż-Londyn. Przed nowowybranymi liderami ciężka próba, bo czas jest trudny : gospodarka unijna nie do końca jeszcze wyszła z recesji, trwa wojna na Ukrainie, trzeba zredefiniować relacje z Rosją, a jakby tego było mało mamy nowy front wojny – z tzw. republiką islamską. A interesy krajów członkowskich są rozbieżne, zatem znalezienie wspólnego mianownika nie będzie łatwe.
I na koniec jeszcze jedno. Słucham ostatnio komentarzy niektórych polskich polityków w stylu komisarz czy szef Rady nie jest od załatwiania polskich interesów, ale myśleniu o całości Unii i naiwność tych bredni wprawia mnie w zdumienie. Jeśli wszystkie kraje miałyby tak idealistyczne podejście, to po co walczyłyby o dobre port folia? Czemu Wielka Brytania chce handel międzynarodowy, Francja rynek wewnętrzny lub tekę ekonomiczno-monetarną, a Niemcy przemysł? Unia Europejska - czy nam się to podoba czy nie - to arena walki realnych interesów i wpływów poszczególnych krajów. I tylko Polska byłaby pierwszą naiwną, chcąc zrobić dobrze innym, zapominając o własnym interesie. Polskim politykom powinno być wstyd wykazywać się publicznie taką nieznajomością realiów unijnych.
ZOBACZ TAKŻE: Tusk w Brukseli. Polskę czeka polityczne tsunami>>>
Komentarze(93)
Pokaż:
RAFAŁ A. ZIEMKIEWICZ
Nie chcę przeszkadzać w radości tym, którzy mają ochotę się radować – do czego okazji wiele nie ma. Jeśli więc kogoś nie interesują na ten moment analizy, to niech zostawi sobie lekturę na później, jak już przetrzeźwieje.
Kilka narzucających się uwag. Donaldowi Tuskowi udało się spełnić bardzo ambitne zamierzenie. Od kilku lat pisałem – bo nie było to trudne do zauważenia – że cała jego działalność i w dużym stopniu priorytety rządu podporządkowane zostały zdobyciu unijnej posady (komu się chce, niech wygugla moje stare teksty). Zabiegi Tuska o dalszą karierę w strukturach UE tłumaczą uległość wobec Niemiec (sprawa zatkania Swinoujścia etc.), światopoglądowy skręt PO w stronę tęczowej gejolewicy pod prąd nastrojom polskich wyborców, a także posmoleńską uległość wobec Putina – będącą, jak pisałem, skutkiem wyciągnięcia wniosków z losu Kwaśniewskiego, któremu po „pomarańczowej rewolucji” opinia „rusofoba” skonfliktowanego z Kremlem karierę w UE całkowicie udaremniła.
Powtarzane uporczywie zapewnienia Tuska, że nie porzuci kraju, nie interesuje go żadna kariera w Unii etc. były od początku oczywistym dla każdego uważnego obserwatora taktycznym kłamstwem, o które zresztą okłamani nie odważą się mieć żalu.
Mimo wszelkich starań rzecz wydawała się niemożliwa, bo Polska nie należy do strefy euro, bo nigdy jeszcze Francja nie zgodziła się na nominację wysokiego urzędnika UE który nie mówi po francusku, bo Tusk postrzegany jest jako „sojusznik na telefon” Niemiec (ładne określenie R. Czarneckiego), których nadmierne wpływy większość krajów Unii dziś irytują, choć jest to starannie ukrywane. Te przeszkody wydawały się przeważać nad narastającą gotowością głównych europejskich graczy do symbolicznego dowartościowania tzw. nowych krajów członkowskich jedną z prestiżowych nominacji. Zapowiadało się raczej, że popadnie na kogoś z krajów bałtyckich.
Zwracam uwagę, że pierwotnie Polska starała się dla Tuska o szefostwo Komisji Europejskiej. Pisałem wtedy, że warunkiem powodzenia tych starań jest reforma (planowana w pewnym momencie) która uczyni z KE ciało całkowicie symboliczne. Komisja jednak pewne prerogatywy zachowała, stąd niepostrzeżenie ambicje Tuska przesunęły się na szefa RE – stanowisko dekoracyjne. Niezorientowanym w unijnych skomplikowanych strukturach ta zmiana mogła umknąć.
Sukces Tuska jest niewątpliwy – facet, którego kiedyś lekceważono, po dwóch kadencjach, w chwili, gdy jako szefa rządu oceniło go „zdecydowanie dobrze” 1 proc. wyborców, a jego partia dołuje w sondażach, przeskoczył na wyższy poziom, zostawiając za sobą zabagnione sytuacje w kraju i partii, które skutecznie wykorzystał jako szczeble do europejskiej synekury.
Sukces Polski – w mniejszym stopniu. Oczywiście nie do pogardzenia jest prestiżowe wyniesienie Polski w oczach Europejczyków, pokazanie, że Polacy to nie tylko „biali murzyni” harujący u nich na zmywakach, żebracy i przestępcy, ale też eurokraci nie mniej poważni, niż ci z Belgii czy Luksemburga. Możliwe, że jak następnym razem jakiemuś durnemu szwabskiemu sprawozdawcy przyjdzie do głowy zażartować z polskich sportowców jako ze złodziei samochodów, to się ugryzie w język.
Ale też, żeby nie popaść w przesadną euforię – o ile pamiętam, w niedawnych badaniach okazało się, że coś około 80 proc. obywateli Unii Europejskiej nie widziało, po całej jego kadencji, kto to jest Van Rompuy, a tym bardziej, że to on „rządzi Europą”. Poza tym nominacja, która z polskiej perspektywy oznacza podniesienie prestiżu Polski, dla Brukseli, Berlina czy Paryża oznacza raczej obniżenie prestiżu Rady Europejskiej, co zresztą jest zgodne z ich interesami.
Co do realnego zysku dla Polski, musimy poczekać, aż stanie się jasne, jakie poczyniliśmy w zamian za funkcję dla Tuska ustępstwa. Jest oczywiste, że jakieś były. W świecie realnym, a nie medialnym, dużo większą korzyścią dla Polski byłoby mieć Komisarza ds. Energetyki, o którego podobno „wysoko licytowaliśmy” kandydaturą Tuska. Zapewne go nie dostaniemy, i bardzo prawdopodobne, że za tłustą, prestiżową synekurę dla „największego, ukochanego przywódcy oby żył wiecznie” oddaliśmy dużo potencjalnych REALNYCH korzyści. Na to wygląda, ale ostateczna ocena wymaga ostatecznych danych.
Na pewno Tuska „ucieczka do raju” (jak pozwoliłem to sobie nazwać w piątkowym felietonie) to „rozbetonowanie” polskiej sceny politycznej. I tu wiele zależy od tego, czy opozycji uda się narzucić wyborcom swoją narrację – „wszystko sknocił, wykorzystał kraj i uciekł, żeby brać 140 tysi pensji”, a na ile uznanie w oczach Polaków znajdzie oficjalna propaganda sukcesu. Trudno to ocenić, bo propaganda od pierwszych chwil jest nadęta do mdłości, ale wielokrotnie już zaświadczona pijarowska nieudolność opozycji skuteczni idzie z nią o gorsze.
Tak czy owak, zgodnie ze starą zasadą śp. Jacka Kuronia, może i nie będzie od tej nominacji lepiej, ale na pewno będzie ciekawiej.
niewiadomo czy podoła rozpętać ostrą wojnę.
niewiadomo ile czasu choroba da mu działać.
kiedyś gazety pisały że ma problemy z chodzeniem z powody kręgosłupa, ukryli to i postawili jego na nogi, ale teraz jest coraz gorzej i żadne leczenie nie powstrzyma choroby.wyczerpał się limit działania leków , z dnia na dzień będzie coraz gorzej!
nie życzę nikomu żle ale z powodu wojny którą rozpoczął wolał by cały świat aby skremowano jego na kremlu i niech będzie dumny w swojej dumie że może żyć przez ten czas w swoich majątkach a nie męczarniach jak to robi ludziom z ukrainy!
wojną narobił problemów swoim milionerom którzy jemu zapewnili dobrobyt, ale miarka się przebrała kiedy weszły sankcje,milionerzy zaczeli tracić miliony i postanowili zrezygnować z utrzymywania putina, nie dziwiłabym się jakby putina otruto,On nie ma przyjaciół i nie może nikomu ufać, to koniec który sam sobie zapewnił tą wojną,miał dobrobyt zapewniony ale jak biznesmeni zaczeli tracić pieniądze to miarka gier putina się kończy.!
1 podpisała umowę niekorzystną dla swojego kraju , następnie trafiła za kratki zgodnie z prawem ukrainy.następnie zbojkotowała europę aby jej bronić.nakłamała jak się tylko da aby wydostać się z więzienia.
sama chciała być traktowana inaczej !dała dowód że jest lepsza od mormalnego ukraińskiego obywatela.dlaczego miałaby być traktowana inaczej niż normalny ukraiński obywatel.popełniła przestępstwo i powinna odpowiadać jak każdy !ale ona chciała pokazać tym biednym ukraińcom ze ona jest lepsza i moze łamać prawo i nie będzie za to odpowiadać.
każdy kraj ma swoje prawo które obowiązuję każdego,czy polityka czy normalnego obywatela.
tymoszenko rozpętała wojnę, naciągneła unię na swoje kłamstwa i intrygi a następnie zbuntowała naród ukraiński do wojny z rosjanami.
putin wykorzystał niestabilność ukrainy i zabrał im krym.
a tymoszenko zobaczyła że ukraina jest w ruinach postanowiła uciec do kraju w którym będzie kryła swój tyłek.dobry pomyśł.a teraz wojna z putinem i ginął setki ludzi! ukraińcy byłi tak naiwni wierząc tymoszenko.
przecież kandydatura prezydenta się kończyła i ukraiński naród mógł spokojnie wybrać jako prezydenta obecnego prezydenta.spokojnie i bez masakry jaka jest dzisiaj.jak taki polityk może być wybierany jak tymoszenko do rządu.ta kobieta działała od samego początku przeciwko swoim rodakom,jedynie co potrafi to wysyłać posłańców i kłamców w swiat aby ratowali jej tyłek.!a co z narodem.ludzie ginął z dnia na dzień .doprowadziła putina do tego co on teraz robi! ukraina i tak weszłaby do unii po wyborach nowego prezydenta, bez żadnego problemu.ale tymoszenko zbojkotowała ukrainę do wojny w czasie kiedy siedziała w więzieniu.wykorzystała ukraińców do tego !
miejmy nadzieję że ukraińcy nie będą więcej tak naiwni i nie uwierzą tej zakłamanej tymoszenko. może putin z powodu choroby ustąpi i będzie spokój.na którym zależy całemu światu.