Grzegorz Osiecki: Donald Tusk deklarował politykę ciepłej wody w kranie. Jaka woda będzie leciała w kranach do końca kadencji Ewy Kopacz?
Jacek Rostowski: Musimy prowadzić politykę zapewniającą wzrost gospodarczy i w twardy sposób trzymać wydatki pod kontrolą. To pozwoli użyć wypracowanej nadwyżki na dofinansowanie najważniejszego celu społecznego, jakim jest polityka prorodzinna. Nie ma miejsca na rozluźnienie wydatków publicznych. Hasło ciepłej wody dotyczące rządów Tuska jest nieporozumieniem. Te rządy nie tylko osiągnęły najlepsze wyniki gospodarcze wśród krajów Zachodu, ale też zbudowały podwaliny pod dalszy wzrost. Skumulowany wzrost PKB od początków rządów PO sięgnie w tym roku 28 proc.
Te pomysły gospodarowania nadwyżką są właściwe? Świadczenie rodzicielskie będzie jak becikowe: 1000 zł trafi też do tych, którzy mogą się bez niego obyć.
Nie ma idealnej polityki socjalnej. Jesteśmy na początku drogi i niektóre kwestie będą musiały być przejrzane. Ale zasadnicza koncepcja wypracowania nadwyżki i jej przeznaczenia na politykę prorodzinną jest słuszna.
Czy trzymanie wydatków pod kontrolą i brak podwyżek w budżetówce nie prowadzi do sytuacji, w której różne grupy żądają udziału w nadwyżce, o której pan mówił?
Od dzielenia tej nadwyżki jest demokratycznie wybrany rząd, a nie grupy nacisku. I gdy pójdziemy do wyborów, zobaczymy, czy naród chce, by te nadwyżki były wydane na cele ważne dla wszystkich, czy na partykularne interesy grup, a czasami interesy ich samozwańczych liderów.
Ma pan na myśli związkowców rolniczych i górniczych?
Tak.
Nie reprezentują swoich grup?
W przypadku protestu rolniczego na pewno tak nie jest. W przypadku górników w niektórych przypadkach także.
Na Śląsku widzimy poruszenie większe niż tylko górnicze.
My jesteśmy zdeterminowani, by rządzić w interesie ogółu, a inni mają prawo protestować. To większość zdecyduje, czy powinniśmy rządzić.
Może rząd ustąpił za bardzo?
Górnicy mają poważny problem. Znajdują się w kleszczach między spadającą ceną węgla, która utrzyma się na niskim poziomie przez wiele lat, a prawem europejskim, które wyklucza pomoc publiczną poza przypadkiem likwidacji kopalń. Rząd chce pomóc górnictwu dostosować się do tej trudnej sytuacji i powinien otrzymać pomoc od górników. Wśród liderów związkowych nie ma zrozumienia tego.
Rząd mógł się spodziewać, że górnicy będą bronili swojego statusu. To nie błąd, że do zmian dochodzi, gdy groźba upadłości firm węglowych stała się realna?
Problem w tym, że związki miały prawo weta wobec wszelkich zmian. Było to zapisane w ponadzakładowych umowach zbiorowych. I oni z tego korzystali. Jest abstrakcją oskarżać poprzednie zarządy, że źle zarządzały, bo to związkowcy wetowali efektywnościowe zmiany. Tylko w obliczu upadłości można było zacząć z nimi poważnie rozmawiać.
Rząd pomoże frankowiczom?
Przy dzisiejszym kursie i LIBOR-ze może się okazać, że raty w lutym będą niższe niż w grudniu.
Jeśli banki uwzględnią ujemny LIBOR.
Są sprawy, które albo wprowadzą same banki, albo rząd zagwarantuje ustawowo. To dotyczy uwzględnienia ujemnej wartości LIBOR i marży, jeśli powinno to powodować wypłatę ze strony banku.
Co z pomysłem umorzenia części kredytów?
Można się zastanowić nad takimi propozycjami, póki nie będą obarczały budżetu, czyli podatników. Byłoby to możliwe, gdyby znalazł się sposób podziału ryzyka walutowego i rozłożenia korzyści dla kredytobiorców i kosztów dla banków na horyzont całej spłaty kredytu. Pytanie, czy takie rozwiązanie jest możliwe według międzynarodowych standardów księgowych, kluczowych dla wyceny banków.
Rząd to bada?
Różne instytucje to badają, także KNF. Tu nie można popełnić błędu. Mamy problem rat, który można rozwiązać np. automatycznie wydłużając lub skracając okres spłaty kredytu wraz z aprecjacją i deprecjacją franka. Jest problem zasobu kredytu, czyli kapitału przekraczającego często wartość mieszkania. Rozwiązanie może zawierać element podziału ryzyka między kredytobiorców i banki, i polegać na ułatwieniu wyjścia z tego ryzyka na przyszłość. Ze strony kilku banków były oferty przewalutowania kredytów frankowych na bardzo dobrych warunkach, ale skorzystała z tego niewielka część osób. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie rozwiązania polegającego na wymuszeniu przez władzę przewalutowania kredytów po jakimś kursie, który potem mógłby się okazać niekorzystny dla kredytobiorców.
Kłopoty Grecji to dla nas duży problem?
Kryzys strefy euro się nie skończył, nadal jest zagrożeniem dla całej UE. Także dla Polski, mimo dobrej sytuacji gospodarczej. Przetrwanie strefy euro leży w naszym żywotnym interesie. Najważniejsza dla stabilności strefy jest autentycznie wspólna polityka gospodarcza. Powinna polegać na tym, że wspólnie prowadzi się nie tyko politykę monetarną, ale i fiskalną. Ta ostatnia powinna być ekspansywna. Mówiąc obrazowo, wspólna ekspansywna polityka fiskalna pomoże Grecji, bo zwiększy popyt w reszcie Unii. Państwa strefy powinny się zdecydować na deficyt powyżej 3 proc. PKB. Jednocześnie deficyt Grecji – z uwagi na jej zadłużenie – powinien być niższy niż w przypadku reszty UE. Grecy i tak będą mieli szanse rozwoju z powodu większego deficytu w pozostałej części UE. Pytanie, czy Grecja byłaby gotowa na to pójść? No i ekspansywnej polityki nie chcą Niemcy. Jesteśmy w klinczu.
A co, jeśli Grecja wyjdzie z eurozony?
Nie można tego wykluczyć. Gdyby wyjście Grecji było połączone z ekspansywną polityką fiskalną i zobowiązaniem się do większych reform strukturalnych, to mogłoby to nawet zabezpieczyć strefę i ją utrwalić. To byłby dobry skutek dla strefy i Polski, ale prawdopodobnie zły dla Grecji.
Jak w tym kontekście wygląda kwestia przyjęcia euro w Polsce?
Dylemat na tę kadencję to raczej jak Polska może pomóc strefie euro, by uniknęła rozpadu, żebyśmy potem mogli się zastanowić, czy chcemy do niej przystąpić i kiedy.
PO przesuwa się w lewo?
PO na początku tamtej kadencji była partią konserwatywno-liberalną. Dziś jest partią konserwatywno-liberalno-lewicową.
Nie za szerokie spektrum?
Mogę z tym żyć. Człon lewicowy nie jest duży, ale istnieje, a wcześniej go nie było.
Co pan, kojarzony z konserwatywną częścią PO, sądzi o konwencji antyprzemocowej?
Wszyscy jesteśmy przeciwni przemocy wobec kobiet. Nie podoba mi się za to język konwencji, który nie jest skrajnie neomarksistowski, ale lekko neomarksistowski jest. Z analiz wynika jednak, że konwencja nie będzie miała żadnych realnych skutków prawnych. Na jej podstawie nie można się odwołać do Trybunału Praw Człowieka, nie mogą się do niej bezpośrednio odwoływać sądy. Konwencji powiedziałem „tak”, choć z niesmakiem z powodu jej języka.
A związki partnerskie?
Będzie lepiej, jeśli nie zajmiemy się w tej kadencji projektami światopoglądowymi. Ostatnia rzecz, jaka jest nam potrzebna w roku wyborczym, to podziały wewnątrz PO. A tym, którzy uważają inaczej, tym na lewym skrzydle PO czy lewicowo-liberalnym publicystom, dedykuję taką myśl: jak się będą czuli, jeśli na skutek forsowania ich ulubionych projektów obudzą się pewnego ranka z rządem Jarosława Kaczyńskiego?