Władysław Bartoszewski uważa, że polskie władze nie powinny jechać do Moskwy na majową defiladę zwycięstwa, bo jak podkreśla, sytuacja może stać nie niezręczna, jeśli na przykład na defiladzie pojawią się jednostki, które wcześniej walczyły na wschodzie Ukrainy i samoloty, które latały nad Donbasem. Poza tym, to obchody nie tyle zakończenia II wojny światowej, co radzieckiej wielkiej wojny ojczyźnianej.

Reklama

Kreml uważa, że w 1939 roku to nie była wojna, tylko akcja stabilizacyjna. Wystarczy poczytać radzieckie noty z 16 września, które usiłowali wręczyć ambasadorowi Wacławowi Grzybowskiemu, dowodząc w nich, że państwo polskie przestało istnieć, i w związku z tym wszelkie umowy między Polską a Związkiem Radzieckim przestają obowiązywać – przypomina Bartoszewski w rozmowie z „Polską” i dodaje: – II wojna miała kilka etapów, tymczasem Rosjanie uważają, że ona się rozpoczęła dopiero w czerwcu 1941 roku w wyniku zdrady ich sojusznika.

Bartoszewski, jako minister w Kancelarii Premiera odpowiedzialny za dialog międzynarodowy jest przekonany, że Władimir Putin nie powinien pojawić się na obchodach 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej, na Westerplatte.

To nie była jego wojna! – odpowiada ostro. – Jeśli on miałby przyjechać, to na tej samej zasadzie z grobu powinien wstać Ribbentrop i też się tam pojawić.

Daleko idąca analogia – zauważa dziennikarz „Polski”.

Reklama

Daleko? – odpowiada Władysław Bartoszewski. – A czy pan sobie wyobraża, jak byśmy w Polsce reagowali, gdyby w Niemczech powstała teraz partia, która zaczęłaby relatywizować zachowania Joachima von Ribbentropa? Albo żądała rewizji procesów norymberskich i rehabilitacji osób w ich wyniku straconych? Tymczasem są znane wypowiedzi z Moskwy, że pakt Ribbentrop-Mołotow to był przykład normalnej dyplomacji. Jeśli to była normalna dyplomacja, która przyniosła nam Auschwitz i Katyń, to ja dziękuję za taką normalność!