Dokładnie dwa lata temu świat obiegła wieść o śmierci Władysława Bartoszewskiego. Warto raz jeszcze przypomnieć, które wydarzenia z jego życia są faktami, a które to zwykłe internetowe mity.
"Profesura"
Formalnie Władysław Bartoszewski nigdy nie był profesorem. W 1937 ukończył katolickie gimnazjum im. św. Stanisława Kostki. Dwa lata później zdał maturę w Liceum Humanistycznym Towarzystwa Wychowawczo-Oświatowego "Przyszłość" w Warszawie. Kilka razy zaczynał studia, ale nigdy nie obronił pracy magisterskiej. Najbliżej zdobycia wyższego wykształcenia Bartoszewski był już po wojnie. W 1958 roku zaczął studia polonistyczne na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Warszawskiego w trybie eksternistycznym. Złożył nawet pracę magisterską na ręce profesora Juliana Krzyżanowskiego. Jednak w 1962 roku decyzją rektora został skreślony z listy studentów. Finalnie nigdy nie obronił "magistra".
Zwolnienie z Auschwitz
Bartoszewski trafił do obozu w Oświęcimiu z tzw. łapanki na ulicach Warszawy w 1940 roku. Miał wtedy 18 lat. Przebywał w obozie 199 dni, po czym został zwolniony. Dla wielu owe zwolnienie to dowód na to, że Bartoszewski musiał kolaborować z nazistami. Jednak, jak wyjaśniał portal ciekawostkihistoryczne.pl, L4 z obozu w tamtym okresie nie było jednoznaczne z donoszeniem. - W 1940 roku do oświęcimskiego kacetu trafiło w sumie 3671 warszawiaków, z czego wypuszczono 331 osób. Transport, którym przywieziono Bartoszewskiego, liczył 1705 osób, z czego zwolniono nie mniej niż 149, a więc blisko 10 procent. Każdy z tych więźniów miał gigantyczne szczęście, ale nie był to cud wymagający nadzwyczajnych wyjaśnień – czytamy na portalu.
Samo Muzeum w Auschwitz donosiło na Twitterze, że z obozu zwolniono ok. 1,6 tys. Polaków, więźniów politycznych oraz ok. 9,1 tys. więźniów wychowawczych.
Historię zwolnienia Bartoszewskiego z obozu przytacza też Marek Zając, dziennikarz, sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej w książce "Walczyć o wolność, żyć niezależnie. Wspomnienia o Władysławie Bartoszewskim" Bettiny Schafer (premiera 16 maja). - W grudniu 1940 roku jest już tzw. muzułmanem, żywym trupem. (…) Udaje mu się przeżyć. Ponieważ zostaje przyjęty do bloku szpitalnego, zapewne umiera ktoś inny. Niektórzy uznają to za zrządzenie losu, inni za wolę Bożą. W jego własnym rozumieniu życie uratowane przez lekarza zobowiązuje do dawania świadectwa. W kwietniu 1941 roku, prawdopodobnie dzięki interwencji Czerwonego Krzyża, Władysław Bartoszewski zostaje zwolniony po 199 dniach spędzonych w obozie - pisze biograf Bartoszewskiego.
Za autorkę historii o zwolnieniu w zamian za donoszenie uznaje się prof. Mirę Modelską-Creech z Georgetown University w Waszyngtonie. To ona na antenie Radia Maryja mówiła, że istnieje świadek, który twierdzi, że za zwolnienie przyszły minister spraw zagranicznych wydał na śmierć 21 akowców.
- Pomińmy oczywisty fakt, że w 1941 roku AK jeszcze nie istniała. Dzieje konspiracji w Warszawie są jednak dość dobrze znane. Gdyby przedstawiona wyżej historia była prawdziwa, bez trudu można by wskazać owych 21 wysoko postawionych funkcjonariuszy polskiego podziemia rozstrzelanych wskutek donosu Bartoszewskiego. Nic takiego nie jest jednak możliwe – kontrują ciekaowstkihistoryczne.pl.
W internecie można także przeczytać, że za zwolnieniem przyszłego ministra spraw zagranicznych z obozu stała jego siostra, która miała być żoną SS-mana. To kolejny mit, ponieważ Bartoszewski był jedynakiem.
Niemców czy Polaków - kogo bał się bardziej?
Przeciwnicy Bartoszewskiego zarzucają mu antypolską postawę. Chodzi im głównie o jedną, zmanipulowaną wypowiedź. W 2011 roku Bartoszewski udzielił wywiadu niemieckiego dziennikowi "Die Welt". W omówieniach tej rozmowy w polskich mediach wielokrotnie przytaczana była skrócona wersja słów ministra, że "w czasie wojny bał się bardziej Polaków niż Niemców". Dla wielu osób to wystarczyło, by oskarżyć Bartoszewskiego o skrajną antypolskość.
Jednak lektura całej wypowiedzi byłego polityka pozwala wyciągnąć zgoła inne wnioski. Bartoszewski został zapytany, czy gdy pomagał Żydom w czasie okupacji, to miał sąsiadów, których mógł się obawiać. - Mieszkałem w domu pełnym inteligencji. Ale jeśli ktoś z nas odczuwał strach, to nie przed Niemcami. Gdy jakiś oficer zobaczył mnie na ulicy, a nie miał rozkazu aresztowania, niczego nie musiałem się obawiać. Ale polski sąsiad, który zauważył, że kupiłem więcej chleba niż zwykle – to jego musiałem się bać – odpowiedział Bartoszewski.
Bartoszewski a order dla Pileckiego
W 2014 roku Tadeusz Płużański, historyk i publicysta, na łamach "Super Expressu" oskarżył Władysława Bartoszewskiego o to, że ten umyślnie zablokował pośmiertne odznaczenie Orderem Orła Białego rotmistrza Witolda Pileckiego. - Postąpił dla siebie logicznie. Bo może być tylko jeden bohater niemieckiego KL Auschwitz. I ma nim być Władysław Bartoszewski, który przebywał w obozie siedem miesięcy i w tajemniczy sposób został wypuszczony. Nie może nim być Witold Pilecki, który poszedł do Auschwitz z ochotniczą misją i przez 2,5 roku tworzył więźniarską konspirację zbrojną – napisał Płużański. Bartoszewski i Pilecki byli w jednym transporcie do Auschwitz.
Sam oskarżony zdążył odnieść się do tych zarzutów. - Ja się niczemu nie sprzeciwiałem, nie było takiego posiedzenia. Można to sprawdzić w Kancelarii Prezydenta. Są protokoły wszystkich posiedzeń kapituły. Kiedy byłem w kapitule, temu się nie sprzeciwiałem, ponieważ takiej dyskusji w ogóle nie było. Nie było posiedzenia kapituły w tej sprawie – powiedział wówczas Stefczyk.info Bartoszewski.
Aczkolwiek, były więzień Auschwitz nie ukrywał, że generalnie był przeciwny idei pośmiertnego przyznawania Orderu Orła Białego. Decyzję o odznaczeniu Pileckiego podjął jednoosobowo w 2006 roku ówczesny prezydent Lech Kaczyński. - Prezydent może przyznać order bez tych opinii - wyjaśniała podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lena Dąbkowska-Cichocka. - Poza tym nie było czasu. Udało mi się porozmawiać tylko z sekretarzem kapituły prof. Bartoszewskim, który nie odmawiał zasług obu bohaterom, ale był sceptyczny co do przyznania orderu. Dlaczego? Minister Dąbkowska-Cichocka powiedziała nam, że prof. Bartoszewski obawia się, iż precedensowa decyzja o pośmiertnym odznaczeniu obu bohaterów otworzy możliwość wywierania nacisków w sprawie kolejnych kandydatur – donosiła w 2006 "Rzeczpospolita".