W bardzo emocjonalnym artykule „Nie chcemy mieć dzieci? Egocentryzm to choroba, która nas kiedyś zabije” (DGP z 29 września) Marcin Hadaj słusznie zauważa, że powinniśmy się bić w piersi i przede wszystkim samym sobie wyrzucać niechęć do posiadania dzieci. Otwarcie i odważnie mówi o pewnym egoizmie społecznym, który jest pokłosiem polityki stawiania na siebie, wybujałego indywidualizmu, stawiania na piedestale jednostki, czyli tych wszystkich cech, które miały nas niegdyś zbliżyć ekonomicznie i życiowo do krajów bogatego Zachodu, a w efekcie przyniosły również sobkostwo i brak odpowiedzialności społecznej. Przekonuje, że nasze podążanie za sukcesem finansowym jest objawem postępującej krótkowzroczności i pewnego rodzaju wygodnictwa.
Autor powołuje się na sondaż dotyczący postaw prokreacyjnych kobiet, wspomina o pojawiających się głosach, które sugerują, by nie dyskutować z brakiem potrzeby posiadania dzieci przez kobiety. I wszystko to się zgadza, jednak brakuje mi w tym jednego, niezbędnego elementu – mężczyzn. Bo nie mogę zgodzić się z tym, że za sytuację demograficzną odpowiadają przede wszystkim kobiety. Chociaż to one rodzą dzieci, to – jakkolwiek by na to patrzeć – ani nie są w stanie ich począć samodzielnie, ani nie powinny być zmuszane do samodzielnego o nie dbania.
W obronie ich postawy mogłabym teraz przytoczyć dane na temat kryzysu instytucji małżeństwa, w końcu obecnie liczy się, że co czwarte małżeństwo kończy się rozwodem, a stabilna sytuacja rodzinna wpływa na liczbę posiadanych dzieci. O niskiej ściągalności alimentów w przypadku dzieci par rozwiedzionych – chociaż obowiązek alimentacyjny jest omijany szerokim łukiem przez ojców niemal miliona polskich dzieci, a aprobata społeczna dla tego procederu jest zadziwiająco wysoka. Mogłabym pisać o nagminnie stosowanych umowach śmieciowych, które chociaż dają kobietom pieniądze i zatrudnienie, to już w przypadku macierzyństwa odmawiają im finansowego zabezpieczenia. Jednak zamiast tego napiszę o czymś prozaicznym – o braku mężczyzn, z którymi chciałoby się mieć dzieci.
Reklama
Hadaj powołuje się na fora internetowe, na których można znaleźć przykłady argumentów za nieposiadaniem dzieci. Na tych samych forach można też znaleźć wiele wypowiedzi kobiet, które jawnie mówią o tym, że nie mają z kim mieć dzieci, z kim podzielić tej radości, ale i odpowiedzialności. Po pierwsze mężczyźni odsuwają od siebie wizję ojcostwa. W sensie biologicznym faktycznie mają na to czas – mężczyzna jest płodny do końca swojego życia, chociaż naturalnie jego materiał genetyczny może w tym czasie stracić na jakości. Co za tym idzie, ich rówieśniczki nie mają z kim stworzyć relacji, której trwałość pozwalałaby mieć nadzieję na to, że z ewentualnym potomstwem nie zostaną same. Jeśli jednak te dzieci się pojawią, dochodzi do problemu z podziałem obowiązków. W czasach, kiedy mało która rodzina jest w stanie pozwolić sobie na życie z jednej pensji, praca zarobkowa kobiet nie jest fanaberią, lecz koniecznością. A po pracy przychodzi czas na nudne, żmudne zajęcia domowe, które przy okazji posiadania dzieci mnożą się w postępie niemal geometrycznym.
Jest tu też miejsce na czystą biologię. Jak przekonują w swoich publikacjach profesor Jerzy Vetulani i inni biolodzy czy antropolodzy – powodzenie reprodukcyjne kobiet zależy przede wszystkim od jakości partnerów, bo w każdego potomka inwestują nieproporcjonalnie więcej energii niż mężczyźni. Można z tego wysnuć prosty wniosek, że im więcej będzie wartościowych, godnych zaufania mężczyzn, tym więcej kobiet chętnych do posiadania z nimi dzieci. Może więc warto dla dobra nas wszystkich budować przekonanie, że prawdziwy mężczyzna to nie żyjący z dnia na dzień samotny wilk, lecz człowiek odpowiedzialny, skupiony na swoich bliskich i nieobawiający się posądzenia o śmieszność, kiedy zamiast bycia sobie sterem, żeglarzem i okrętem, wybierze rolę oddanego partnera i ojca. Taką postawę należy premiować dla dobra nas wszystkich, naszych dzieci, a nawet przyszłych emerytur.