Macierewicz zbrojnie prowokuje Rosję – pisze były poseł Ruchu Palikota Andrzej Rozenek. Jacek Żakowski skomentował w „Gazecie Wyborczej”, że po podaniu takiej informacji „w normalnych warunkach ziemia by się zatrzęsła”. Problem w tym, że ten wybuchowy news jest tak dziurawy, że aż się prosi, by nie traktować go poważnie. O jego jakości świadczy również brak zainteresowania biorących udział w wojnie propagandowej przeciw Ukrainie mediów rosyjskich.
Jakie konkrety podaje Rozenek? Po pierwsze żołnierzy wysłanych na Ukrainę jest 18. Na co dzień służą w Jednostce Komandosów w Lublińcu. Towarzyszy im oficer SKW. Na swoją tajną misję pojechali toyotami hilux. Mają po 2 tys. sztuk amunicji. Stacjonują 80 km od linii frontu. I właściwie to wszystko. Reszta jest komentarzem autora. A raczej apelem o dymisję Macierewicza, który posłał żołnierzy na pewną śmierć. A teraz spójrzmy na mapę. Front w Donbasie przebiega od miejscowości Szyrokyne na południu po Stanicę Ługańską na północy. Główną arterią komunikacyjną na potrzeby tego, co Ukraińcy nazywają operacją antyterrorystyczną, jest droga M03 prowadząca z Charkowa przez Izium do Kramatorska i Słowiańska. Zakładając hipotetycznie, że informacje „Nie” są prawdziwe, a żołnierze znajdują się 80 km od frontu, Polacy są daleko od jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.
Te 80 km powoduje, że ładunek sensacyjny newsa nabiera nieco innego znaczenia. Mniej więcej w takiej odległości od frontu są dwa kluczowe dla Ukraińców miasta – Słowiańsk i Kramatorsk. W tym drugim znajduje się sztab operacji ukraińskiej. Krzyżują się tutaj ważne szlaki komunikacyjne. Przejeżdżają transporty z żołnierzami i zaopatrzeniem. Nie zdziwiłbym się, gdyby Kramatorsk odwiedzali również szkolący ukraińskie wojsko zagraniczni instruktorzy, którzy regularnie, jawnie i zupełnie legalnie goszczą na Ukrainie. Zakładam przy tym, że ataszaty wojskowe państw NATO interesują się rozwojem sytuacji na Wschodzie. Co jest zatem sensacyjnego w tym, że oficer wywiadu lub kontrwywiadu wojskowego pojechał do Kramatorska na rozmowy z wojskowymi, którzy bezpośrednio odpowiadają za operację? Bardziej obawiałbym się sytuacji, w której wojskowe służby nie podejmują się zbierania informacji na temat wydarzeń w tak ważnym dla polskiego bezpieczeństwa regionie.
Reklama
Polacy są na Ukrainie od dawna. W międzynarodowej współpracy z Ukraińcami wcale nie są najważniejsi i najliczniejsi. Pod Lwowem (w Jaworowie) Ukraińców szkolą Amerykanie ze 173. Dywizji Powietrznodesantowej (program Fearless Guardian). W treningach brali również udział spadochroniarze z Wielkiej Brytanii. Do minionej soboty w Jaworowie było też 28 żołnierzy z 21. Brygady Strzelców Podhalańskich. Polacy byli tam legalnie na podstawie decyzji ministra obrony. Na takiej samej podstawie mogą być na Ukrainie mityczni komandosi z Lublińca, którzy znajdują się „80 km od linii frontu”. Macierewicz nie potrzebuje zgody Sejmu, by ich tam posyłać. „80 km od linii frontu” cały czas jest niepodległa Ukraina.
Minister obrony nie musi się obawiać, że wysyłając tam żołnierzy, łamie polskie prawo i prowokuje Rosjan. To nie sprawa Rosjan, jakiej narodowości żołnierze odwiedzają Kramatorsk i Słowiańsk. Po tekście w „Nie” pojawiały się opinie, że Macierewicz uwikłał Polskę w jakąś nielegalną wojnę. Że naraża komandosów na uprowadzenie przez Rosjan. Że jego decyzje to niemal tajne więzienia CIA w wersji 2.0. Ta ekscytacja jest nieuzasadniona. Przebywanie „80 km od linii frontu” od udziału w jakiejś tajnej wojnie w Donbasie dzieli przepaść. Nawet jeśli informacje podane przez „Nie” są prawdziwe, nie ma powodu, by służalczo biadolić, że Macierewicz popycha nas do wojny z Rosją.