Marszałek Senatu przymuszony do spotkania z przedstawicielami mediów stwierdził, że "w mediach powielane są nieprawdziwe informacje dotyczące ograniczenia pracy dziennikarzy w Sejmie i dostępu do informacji”. Jasne. Nie pasuje krytyka. Nie pasują fakty. To odpowiedzmy na nie niczym mantrą: "media kłamią".
To najłatwiejsze i najwygodniejsze wyjście, bo przecież "wszyscy wiedzą, że media kłamią". Kłamią, upubliczniając taśmy z rozmów polityków poprzedniego rządu; kłamią, opisując, jak obecny rząd dba o swoje bezpieczeństwo, uskuteczniając "tupolewizm"; kłamią ujawniając, jak latami znęcano się nad dziećmi w ośrodku wychowawczym u sióstr Boromeuszek; kłamią, szczegółowo pokazując, jak wygląda proces dzikiej reprywatyzacji w Warszawie.
"Dziennikarstwo jest drukowaniem tego, czego ktoś inny nie chce, by zostało wydrukowane: wszystko poza tym jest public relations" - te słowa George'a Orwella najlepiej tłumaczą, dlaczego tak bardzo praca mediów jest nielubiana. Dlaczego tak łatwo przychodzi politykom, prezesom wielkich korporacji czy mniejszych firm, biznesmenom, przywódcom religijnym i właściwie każdemu, kogo działania opisujemy, na wszelką medialną krytykę odpowiadać zarzutem o kłamstwie.
Oczywiście kłamstwem by było wypieranie się błędów, przeinaczeń, podkręcania, zawężonego lub nazbyt uogólnionego obrazu, czy wręcz kłamstw, które oczywiście w mediach się pojawiają. Ale to nie media kłamią - jeżeli ktoś to robi, to poszczególne osoby, dziennikarze, wydawcy, redaktorzy, fotografowie. I to o wiele rzadziej niżby chciano nam imputować. Pozwoliliśmy na przyczepienie nam gęby, staliśmy się chłopcami do bicia. Gdy w rzeczywistości to media, to dziennikarze wciąż odpowiadają za ogromną większość informacji, które są ujawniane ku oburzeniu tych, których te informacje dotyczą. Rzetelna, obiektywna i etyczna robota dziennikarska bywa niedoskonała, ale wciąż jest bezcenna.
Nie zastąpi jej ani Facebook, ani Twitter, ani Google.
Słowem roku 2016 twórcy oksfordzkiego słownika wybrali "postprawdę". To określenie sytuacji, w której to nie fakty, ale emocje mają większy wpływ na życie i wybory ludzi, w tym te polityczne. Mówiąc krótko: prawda przestaje mieć znaczenie, prawdą bowiem nie można nazwać rzeczy nieprawdziwych.
Sami zobaczcie, jak to działa:
Dziennikarce CNN nie pozostaje jej nic innego, niż gest "facepalm", gdy mimo braku najmniejszych dowodów wyborcy Donalda Trumpa pozostają święcie przekonani, że 3 miliony nielegalnych emigrantów na Florydzie brało udział w wyborach. Mimo iż jest to nie tylko nielegalne, ale wręcz niemożliwe.
Dana Bash dopytuje:
- Skąd macie taką informację?
- Z mediów.
- Jakich mediów?
- CNN
- Naprawdę?
- Wygugluj to sobie, albo poszukaj na Facebooku.
I mimo iż Bash podaje dowody, że to nieprawda i przeinaczenie słów Baracka Obamy, to wyborcy Trumpa nie przyjmują do siebie tej wiedzy.
Zastanówcie się, Czytelnicy, czy nie robicie podobnie. Skąd informacja? Z Facebooka, z Twittera, więc musi być prawdziwa. A kiedy ktoś ją jednak podważa… to wiadomo: "media kłamią". Tylko które konkretnie? Tu z odpowiedzią już jest problem. I zastanówcie się, komu taka retoryka najbardziej pasuje? Komu jest na rękę brak zaufania do czwartej władzy?
Oczywiście i nie ma co się tego wypierać: ogromna część złego wizerunku dziennikarzy to nasza własna wina. I od poprawy jakości własnej pracy nie możemy uciec.
Po nocnym spotkaniu z marszałkiem Senatu pojawił się zachwyt nad posłem PO Sławomirem Nitrasem, nadającym na żywo przez smartfon całość spotkania. Po co nam dziennikarze, skoro można włączyć telefon i nadać streaming? A co, jeżeli to partia posła Nitrasa następnym razem nie będzie miała ochoty na pokazywanie jej prac? Też będzie obywatelsko ujawniał wszystko, co się dzieje?
Nie ma się co oszukiwać - w idealnym dla polityka świecie media chodziłyby na jego smyczy. Najlepiej, żeby były przybudówką jego speców od PR i przekazywały tylko te informacje, które się im udostępni. Nie pytały, nie kontrolowały, a potem nie kłamały.
Oczywiście poszczególne media dane wydarzenia mogą pokazywać różnie. Obecni dziennikarze "Wiadomości" TVP sposób pokazywania świata przez siebie nazywają "autorską narracją". Można się z nią nie zgadzać, można wykazywać luki w wyciąganiu wniosków, można wręcz pokazywać palcem, gdzie coś ważnego pominięto czy błędnie nazwano. Ale nikt nie broni równolegle czytać i oglądać innych "autorskich narracji" i wyciągać z nich wniosków.
Zamiast udostępniać bezrefleksyjnie mem z niesprawdzonymi - choć może i wyglądającymi na profesjonalne - informacjami, warto wcześniej sprawdzić, co pojawiło się na ten temat w rzetelnych, tradycyjnych mediach. Może to trudniejsze, może nudniejsze, ale to w ten sposób zamiast opowiadać o kłamstwach mediów, można im zapobiec.
Zanim więc uwierzycie w słowa marszałka Senatu, przeczytajcie Państwo sami dokument, o którym mówi Marszałek >>> i przeczytajcie szczegółowo, jak wygląda praca dziennikarzy w parlamentach innych państw >>>