Blanchard to główny ekonomista MFW w latach 2008–2015, który trafił do tej waszyngtońskiej instytucji wraz z zapomnianym już Dominique’em Strauss-Kahnem (zmiotła go seksafera). Pozostał na stanowisku również za czasów Christine Lagarde – i pozostawił po sobie dobrą opinię. To właśnie pod jego kierownictwem pion analityczny MFW prezentował raporty podważające przykazania neoliberalnego konsensu waszyngtońskiego. Blanchard dowodził m.in., że nierówności społeczne szkodzą gospodarce, a polityka austerity może przynieść więcej szkody niż pożytku. Problem tylko w tym, że dokładnie w tym samym czasie fundusz przypominał szaleńca z brzytwą, który zarżnął już Grecję i z wyrazem szaleństwa w oczach wrzeszczy na pozostałych, że nie chcą być następni. No, ale to oczywiście nie były wina Blancharda, lecz nadzorujących fundusz polityków. Głównie niesławnego ministra finansów Niemiec Wolfganga Schaublego.
Dziś Blanchard robotę ma już spokojniejszą: jest emerytowanym profesorem na MIT, ale na intelektualną emeryturę się nie wybiera. Jego pytanie o sensowność wiary w naturalną stopę bezrobocia można porównać właśnie do uśmiercenia św. Mikołaja. Bo naturalna stopa bezrobocia (NAIRU, Non-Accelerating Inflation Rate of Unemployment) to fundament amerykańskiej polityki ekonomicznej od dobrych kilkudziesięciu lat.
Co to jest NAIRU? To koncepcja, o której Milton Friedman opowiedział w 1967 r. Przyszły noblista oznajmił, że istnieje poziom bezrobocia, który jest dobry dla gospodarki. I że rząd oraz banki centralne nie powinny próbować schodzić poniżej tego poziomu nawet za cenę społecznego niezadowolenia. Dlaczego? Friedman dowodził, że jeśli państwo będzie parło do pełnego zatrudnienia, to wywoła inflację. Friedmanowska koncepcja (maczał w niej palce także Edmund Phelps) była pierwszym tak otwartym wypowiedzeniem wojny keynesowskiej koncepcji pełnego zatrudnienia, którą z powodzeniem stosowano na Zachodzie w złotych czasach powojennego kapitalizmu.
W ciągu następnej dekady amerykańscy politycy i bankierzy centralni w pełni przejęli koncepcje Friedmana. Zwolennicy NAIRU mówili, że lepiej opisuje ona rzeczywistość stagflacji lat 70. Przeciwnicy dostrzegali tu zwycięstwo egoizmu klas posiadających, które bardziej boją się uderzającej w kapitał inflacji i są gotowe płacić za spokój wyższym bezrobociem i wykrwawianiem się klasy robotniczej. Fani NAIRU okazali się silniejsi. Również w Europie, gdzie formalnie postulat pełnego zatrudnienia pozostał zasadą ustrojową, jednak w wielu przypadkach martwą. Naturalna stopa rządziła, a wraz z nią realny neoliberalizm.
Dopiero kryzys 2008 r. przyniósł refleksję. I to właśnie o niej pisze w swoim tekście Blanchard. Francuz pyta – czy nie czas zacząć się żegnać z NAIRU. Bo czego nas uczy spowolnienie gospodarcze odnotowane po roku 2008? Choćby tego, że zafiksowanie się na inflacji w warunkach deflacji jest jak czekanie na pożar z sikawką strażacką w ręku w warunkach wzbierającej powodzi. Albo tego, że długotrwałe bezrobocie ma dla obywateli dużo gorsze skutki niż tylko te dostrzegane przez neoklasyczne modele. Oczywiście Blanchard nie jest rewolucjonistą. Jego tekst to nie sążnisty nekrolog NAIRU, ale sygnalizuje on wyraźnie, że wkrótce ktoś go powinien napisać.
Powoli umiera koncepcja, którą w 1967 r. przedstawił Milton Friedman. Przyszły noblista oznajmił wtedy, że istnieje taki poziom bezrobocia, który jest dobry dla gospodarki. I że rząd i banki centralne nie powinny próbować schodzić poniżej tego poziomu nawet za cenę społecznego niezadowolenia