O nowej fali postępu mówią od pewnego czasu wszyscy święci współczesnego biznesu: Eric Schmidt czy Jeff Bezos. Ich nadzieje są związane z postępami w dziedzinie badań nad sztuczną inteligencją. W budowę AI (Artificial Intelligence) zaangażowały się największe i najbogatsze koncerny świata – od Google’a po Amazon. Potężne pieniądze na ten cel wydają też rządy. Co jakiś czas opinię publiczną przeszywa dreszcz ekscytacji. A to Google DeepMind wygrywa z człowiekiem w go. A to znów algorytmy osiągają lepsze wyniki w wykrywaniu raka skóry niż 21 zawodowych dermatologów. Co chwila zaś ktoś prezentuje robota, który jest coraz bardziej sprawny. O samosterownych samochodach czy dronach już nawet nie wspominając.
Boom innowacyjny widać więc wszędzie. Poza statystykami produktywności zachodnich gospodarek. Zwracają na to uwagę w najnowszym tekście Erik Brynjolfsson i Daniel Rock (obaj MIT) oraz Chad Syverson (uniwersytet chicagowski). Pokazują, że wzrost produktywności jest od dobrych paru lat coraz słabszy. W Stanach Zjednoczonych swój szczyt osiągnął pod koniec lat 90. (2,5 proc. rocznie) – i od tamtej pory spada. Dziś wynosi poniżej 1 proc.Inne rozwinięte gospodarki zjechały zaś z 4 proc. w latach 70. do dzisiejszego niecałego 1 proc. Nawet gospodarki wschodzące nie rosną już tak szybko jak jeszcze w połowie poprzedniej dekady (4 proc.). I dziś są raczej bliżej 2,5 proc. Co się tutaj dzieje?
Brynjolfsson i spółka dają kilka tropów. Pierwszy? Być może zbyt wiele się po najnowszych technologiach i zdobyczach z dziedziny robotyki spodziewaliśmy. Owszem, postęp jest widoczny w niektórych dziedzinach, jednak daleko mu do zrewolucjonizowania całych gospodarek. Co więcej, przypadłość może dotyczyć wynalazków w ogóle. Początkowa ekscytacja czymś nowym i trąbienie o największym przełomie w historii bardzo często szybko opada. A nowa technologia szarzeje, dopasowując się do codzienności. Energetyka atomowa okazuje się zbyt droga i zbyt niebezpieczna, by zastąpić paliwa kopalne, podbój kosmosu kończy się na pochodzeniu sobie przez paru gości po Księżycu. A samochody jak nie potrafiły latać, tak nie potrafią.
Reklama
Drugie wyjaśnienie przyczyn niskiej produktywności to wadliwy pomiar. A więc to, że stare i nieco zużyte PKB słabo wychwytuje wpływ nowych technologii na rozwój. Oraz to, że spora część zysków pochodzących z najnowszych innowacji wycieka razem z zyskami transferowanymi do rajów podatkowych. Co takie firmy jak Google czy Apple opanowały przecież do perfekcji.
Trzecie uzasadnienie jest powiązane z poprzednim. Powszechnie wiadomo, że współczesna gospodarka cierpi na nadmierną koncentrację zysków. To znaczy, że w zbyt dużym stopniu trafiają one do kilku największych globalnych graczy (Google, Amazon, Apple czy MS). Sprawia to, że zyski z technologii nie trafiają do szerokich mas przedsiębiorców oraz pracowników. Na dodatek wiele nowych technologii ma charakter agresywnego niszczenia dotychczasowych modeli biznesowych – w ten sposób Google wykańcza np. media tradycyjne, a Amazon księgarnie. A osiągnięty w ten sposób „postęp” nie przekłada się na ogólny dobrobyt, bo nie jest demokratyczny.
Czwarta odpowiedź każe być cierpliwym. Głosi, że światu potrzeba czasu, by najnowszą falę innowacji przetrawić. Nauczyć się z niej korzystać i uwzględniać ją w statystykach. Być może uczynić zyski z nich bardziej demokratycznymi (podatek od robotów?).
Brynjolfsson i inni przychylają się do tego czwartego wyjaśnienia. Ostrzegając, że owoce automatyzacji nie przyjdą do nas automatycznie. Musimy nauczyć się je zbierać i się nimi dzielić.