Zbudowało mit.

Kiedy 10 lat temu samobójstwo popełnił 23-letni Mirek Nahacz, to „Polityka” napisała, że w księgarniach nie ma już jego książek. No nie było ich, ale to dlatego, że wcześniej trafiły na tanią książkę! Wydana pośmiertnie książka Mirka też zresztą szybko wylądowała na taniej książce. Dlaczego?

Reklama

No właśnie, dlaczego?

Bo widocznie ludzie wolą czytać nie Nahacza, a Twardocha, Żulczyka czy Miłoszewskiego, czyli ludzi sukcesu. Oni ładnie się ubierają, są eleganccy, mają pieniądze. Ty też masz ładną koszulę, tak ze 200 zł co najmniej.

Pudło. 20 funtów w internecie.

A ja mam z tanich sklepów. Ale wracając do pisarzy, to dziś modni są ci, którzy odnieśli sukces rynkowy, a nie jakiś tam prowincjusz, który w dodatku popełnił samobójstwo.

To może teraz. Kiedyś młoda śmierć dodawała tajemniczości.

Ostatnim, który w ten sposób zyskał jakiś rozgłos, był Tomasz Pułka. Słyszałeś o nim?

Nie.

Poeta, który utopił się pięć lat temu, miał wtedy 24 lata i jego tomik po śmierci ściągnęło z internetu 60 tys. osób. Patrz, daję ci przykład dwóch nieżyjących pisarzy urodzonych w latach 80. – o jednym słyszałeś…

Choć przyznaję, że Nahacza nie czytałem.

A o drugim nie słyszałeś wcale. To dowodzi, że młoda śmierć nie gwarantuje sławy. Wojaczek czy Bursa to historie z bardzo odległej przeszłości, nie ma co porównywać tych czasów. Nawet Marek Hłasko pewnie niewiele znaczy dla dzisiejszych 19-latków. Zresztą, gdyby dziś żył, miałby 83 lata i byłby kolegą Bocheńskiego czy Rymkiewicza.

No tak, bo Nowakowski już nie żyje.

Marek Nowakowski był świetnym pisarzem, ale mam wrażenie, że w późniejszych pracach stracił kontakt z językiem. Jemu się wydawało, że język żuli, meneli, który poznał pół wieku wcześniej, kiedy sam siedział na Gęsiówce (tak nazywano więzienie przy zbiegu ulic Gęsiej i Zamenhofa w Warszawie, istniejące do 1956 r. – red.) nie zmienił się bardzo.

Stracił słuch językowy?

Reklama

Trochę tak, ale Muniek Staszczyk za nim przepadał, śpiewał na jego pogrzebie, wielu ludzi go uwielbiało.

Nowakowski to z kolei reprezentant innego mitu – pisarza pijaka, znajomego żuli, nizin społecznych.

Choć ja akurat tego zaszczytu nie dostąpiłem i u niego w mieszkaniu piłem herbatę.

W mieszkaniu może tak. Ale w „Corso”…

Tak, przesiadywał tam na pl. Zbawiciela, dopóki „Corso” istniało.

Bywał też w „Piotrusiu” na Nowym Świecie.

Teraz pisarze przesiadują vis à vis, w „Amatorskiej”, zwłaszcza Janusz Rudnicki.