Sporo się zmieniło od naszego ostatniego wywiadu.
Sporo. Gdy rozmawialiśmy, byłem posłem PiS, wywiad ukazał się w piątek, a już po południu ogłoszono, że zostaję ministrem w Kancelarii Prezydenta.
I nawet pan mi nie podziękował.
Ależ dziękuję, choć – doceniając pańskie sprawstwo – to jednak prezydent zaproponował mi stanowisko.
Zyskał pan na przejściu z Sejmu?
Dla mnie to była dobra zmiana.
Nie ma pana w parlamencie kilka miesięcy…
Pół roku.
A już pana nienawidzi połowa prawicy.
Niezłe tempo, prawda?
Z najbardziej zaangażowanego posła dobrej zmiany, który w kampanii szarpał się z przeciwnikami, stał się pan wrogiem numer jeden…
Czerepachem (śmiech).
Sprawdziłem – to jeden z groteskowych bohaterów serialu "Ranczo". Był sekretarzem gminy, zastępcą wójta i jego doradcą, przewodniczącym rady parafialnej, posłem, w końcu został wicepremierem rządu.
Zupełnie mnie takie porównanie nie boli, raczej śmieszy. Niech sobie mówią, niech sobie piszą co chcą.
Czerepach to taki kieszonkowy Machiavelli.
Raczej gminny Machiavelli. Nie odnajduję się w tym porównaniu, ale jak komuś ulży, że mnie nazwie Czerepachem, że tak dotkliwie mnie obraził, że ja z tego powodu pewnie wyrywam sobie włosy z tej mojej łysej głowy, to się cieszę. Przynajmniej przyniosłem komuś trochę radości, może ma jej w swoim życiu niewiele, a tu proszę, taki sukces. Ktoś może sobie teraz chodzić po mieście i opowiadać, że to on pierwszy nazwał mnie Czerepachem.
Zdaje się, że widziałem to w gazecie.
Tak mnie nazywa "Gazeta Polska", ale wiem, że ostatnią rzeczą, która powinna mi się przydarzyć, jest przejmowanie się internetowymi czy gazetowymi przezwiskami.
Czerepach sprowadzał wójta na złą drogę.
A ja sprowadzam na nią prezydenta? To komiczne.