Obaj pracowali jako urzędnicy konsularni w Bernie. We współpracy ze szwajcarskimi organizacjami żydowskimi i pod kuratelą polskiego ambasadora Aleksandra Ładosia i jego zastępcy Stefana Ryniewicza wystawili kilkaset fałszywych paszportów latynoamerykańskich, które dały szansę na ucieczkę przed Zagładą. Działanie grupy berneńskiej to jeden z najlepszych przykładów racjonalnej, przemyślanej i realizowanej według planu polsko-żydowskiej akcji ratunkowej. Wczoraj w szwajcarskiej stolicy przy ulicy Thunstrasse, przed budynkiem dawnego polskiego konsulatu, odsłonięto tablicę, która upamiętnia działania Rokickiego i Kühla. Po 75 latach przywrócono pamięć o tej operacji.
Operacji, która nie mogłaby się udać, gdyby prowadzili ją sami Polacy albo sami Żydzi. Pierwsi – za pieniądze zbierane wśród diaspory żydowskiej – kupowali od konsuli państw latynoamerykańskich blankiety paszportów. Wypisywali je, oddawali do "legalizacji" i opieczętowania. Zapewniali ochronę dyplomatyczną, gdy operacją zainteresowała się szwajcarska policja. Drudzy przemycali listy z danymi osobowymi i zdjęcia, organizowali pieniądze. Zajmowali się tym ludzie, których dzieliło niemal wszystko. Zbierający fundusze Chaim Eiss był liderem ortodoksyjnej organizacji Agudat Israel z Zurychu. Współpracujący z nim Abraham Silberschein to z kolei lewicowy syjonista. Rokicki to były kawalerzysta. Kühl – lew salonowy. Ryniewicz reprezentował typ gracza. Ładoś kanapowego filozofa ze skłonnością do megalomanii. Tylko taka galeria osobowości mogła zająć się "Sprawami paszportowymi" – przedsięwzięciem, które należy do innego porządku niż bogoojczyźniany kult narodu niepokalanego. Wymagającym sprytu, inteligencji, odwagi i wyobraźni.
Szczegóły działania grupy opisujemy na łamach DGP od sierpnia zeszłego roku. Dziś wiadomo już, że Berno wpisuje się na listę działań polskiej dyplomacji, którym należy się odpowiednie miejsce w historii. Działania grupy berneńskiej przeczą również tezie części historyków o tym, że polskie państwo nie miało strategii ratowania swoich obywateli przed Zagładą. Zresztą tezie tej przeczy nie tylko historia z Berna. Systematyczne meldunki i raporty o sytuacji Żydów w Polsce emigracyjny rząd otrzymywał już w 1940 r. Na ich podstawie zabiegano o pomoc u aliantów.
Reklama
Pierwszą istotną deklarację międzynarodową dotyczącą zbrodni niemieckich na Żydach przyjęto z inicjatywy Polski 20 kwietnia 1940 r. Podpisały się pod nią rząd Wielkiej Brytanii i władze francuskie. W 1940 r. za sprawą polskiego rządu emigracyjnego ukazała się również pierwsza anglojęzyczna publikacja poświęcona prześladowaniom Żydów ("Persecution of Jews in the German Occupied Poland"). 13 stycznia 1942 r. z inicjatywy i pod przewodnictwem gen. Władysława Sikorskiego zorganizowano z udziałem aliantów konferencję, na której przyjęto uchwałę o konieczności pociągnięcia do odpowiedzialności sądowej po zakończeniu wojny zbrodniarzy niemieckich. 9 lipca 1942 r. w siedzibie brytyjskiego ministerstwa informacji polski rząd zorganizował głośną konferencję, na której prezentowano materiały dowodzące ludobójstwa.
Szmul Zygielbojm, przedstawiciel Bundu w emigracyjnej Radzie Narodowej, przekonywał, że "ludność polska ofiarowuje Żydom wszelką możliwą pomoc i sympatię". Występując w BBC, mówił o "potworności planu eksterminacji całego narodu za pomocą masowych i indywidualnych rozstrzeliwań, głodzenia na śmierć i mordowania gazem". Przed zakończeniem deportacji Żydów z Warszawy do Treblinki – do Londynu dotarł raport Referatu Żydowskiego AK autorstwa Stanisława Herbsta i Henryka Wolińskiego. W "Akcji antyżydowskiej 1942" przedstawiono dane dotyczące zagłady getta warszawskiego. PPS-owcy i bundowcy w Radzie Narodowej działali po linii partyjnej, przekonując laburzystowskich posłów do lobbowania za konkretną pomocą dla polskich Żydów. Te działania zaowocowały spotkaniem ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena z egzekutywą Partii Pracy.
Jest w końcu Jan Kozielewski vel Karski, który relacjonował sytuację Winstonowi Churchillowi, członkom Komisji do Badania Zbrodni Wojennych przy Narodach Zjednoczonych i prezydentowi USA Franklinowi Delano Rooseveltowi. 10 grudnia 1942 r. minister spraw zagranicznych Edward Raczyński wystosował notę do aliantów, w której informował o skali eksterminacji Żydów. W maju 1943 r. w przemówieniu radiowym do Polaków w Polsce gen. Sikorski mówił, że "dokonuje się największa zbrodnia w historii ludzkości", i prosił, by "udzielać wszelkiej możliwej pomocy Żydom" i "starać się przeciwstawiać strasznemu okrucieństwu".
O pomoc i ratunek dla Żydów w Polsce, Rumunii i na Węgrzech zwracał się do Stolicy Apostolskiej ambasador polski w Watykanie Kazimierz Papée. Od marca 1940 r. do lipca 1944 r. miało miejsce co najmniej 11 jego interwencji w Stolicy Apostolskiej. W Nowym Jorku i Waszyngtonie działali dyplomaci współpracujący z grupą berneńską przy przekazywaniu tzw. depesz Sternbucha. Ambasador w Tokio Tadeusz Romer najpierw w Japonii, a następnie w Szanghaju, pomagał polskim uchodźcom, głównie Żydom, uciekającym z Litwy z japońskimi wizami, wystawionymi przez Chiune Sugiharę i polski wywiad.
Jak powiedział mi jeden z pisowskich ministrów: "Naród nie może być wielki, jeśli nie potrafi rozliczyć się ze swoich spalonych stodół". Trudno się z tym nie zgodzić. Jednak żaden naród nie będzie również nigdy wielki, jeśli zapomni o chwilach swojej chwały. Wczoraj w Bernie przypomniano o kilku z nich.