"Smog może przemieszczać się na odległość nie większą niż 2,5–3 km, potem się rozprasza. Są na to dziesiątki badań, także w Polsce. Jeśli więc samorządowcy tłumaczą mieszkańcom, że zanieczyszczenia pochodzą z sąsiedniej gminy – a często się to zdarza – to łżą".
Znów się nas bezpodstawnie czepiają?
Marcin Mizgalski (lokalny aktywista, uczestniczył w pisaniu ustawy o OZE): Już dawno powinniśmy zostać ukarani za smog. Może jak trzeba będzie słono zapłacić – a mówi się nawet od 4 mld zł – to coś się w końcu zmieni.
Trybunał Sprawiedliwości UE uznał, że przekraczamy dopuszczalne dobowe stężenia pyłu PM10, że państwo nie podejmuje skutecznych działań w celu poprawy jakości powietrza oraz że nie wdrożyliśmy w prawidłowy sposób unijnej dyrektywy, która reguluje te kwestie.
MM: Komisja Europejska uzasadniała, że w ciągu co najmniej pięciu kolejnych lat dobowe dopuszczalne wartości pyłu zawieszonego PM10 były przekraczane w 35 spośród 46 stref, w których mierzy się jakość powietrza. A w dziewięciu strefach stale przekraczane były dopuszczalne stężenia roczne. Jeśli popatrzeć na mapę Europy i naniesione na nią wskaźniki jakości powietrza, to okaże się, że od lat żyjemy w najgorszym miejscu do oddychania. I nic z tym nie robimy. Według Światowej Organizacji Zdrowia dopuszczalny poziom zanieczyszczenia powietrza PM10 wynosi 25 µg/m3. Przy czym poziom alarmowy – np. w Londynie – jest ustalony na 60 µg/m3 i jeśli zostanie przekroczony, to mer stolicy Wielkiej Brytanii zamyka centrum miasta dla aut. Na Słowacji alarm smogowy ogłaszany jest, gdy średnie dobowe stężenie PM10 przekracza 150 µg/m3, w Czechach – 100 µg/m3, we Francji – 80 µg/m3, w Belgii – 70 µg/m3. W Chinach, uważanych za truciciela świata, w zależności od kantonu, alert ogłasza się przy skażeniu pomiędzy 150 µg/m3 a 170 µg/m3. I wówczas restrykcje są podobne jak w Paryżu: zakazy dla ruchu aut.