PAP: Czym zdaniem założycieli Wolnych Związków Zawodowych miała być ta nowa formacja opozycyjna? Jakie cechy miały ją odróżniać od już wtedy istniejących Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR” czy Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela?
Prof. Antoni Dudek: Zgodnie z przyjętą przez założycieli nazwą miała ona koncentrować się na działalności związkowej, czyli walce o prawa pracownicze, a nie stricte polityczne. Z punktu widzenia władz i samych działaczy był to więc nieco inny niż w wypadku KOR i ROPCiO obszar działalności. Oczywiście w PRL wszystkie te zagadnienia ściśle się wiązały i prawa pracownicze były częścią praw obywatelskich, ale w istocie rzeczy celem było mówienie o sprawach, które miały być przekonujące dla robotników.
Hasła, które podejmowały KOR i ROPCiO, mówiące ogólnie o prawach obywatelskich i człowieka, były dość abstrakcyjne dla przeciętnego robotnika, którego wykształcenie nie było zbyt zadowalające. Jednak mówienie przez opozycję o przestrzeganiu praw robotniczych, takich jak wypłata należnych dodatków za pracę czy sposoby traktowania robotników przez przełożonych, mogło przemówić do zwykłych ludzi pracy znacznie skuteczniej niż stwierdzenia środowisk KOR i ROPCiO, iż władze PRL łamią konstytucję lub nie przestrzegają ustaleń międzynarodowych, takich jak „Akt końcowy KBWE”. Sytuacja, w której członkowie WZZ mówili robotnikom, że ich brygadziści łamią prawo pracy, obcinając im płace lub ich obrażając, znacznie lepiej korespondowała z rzeczywistymi problemami zwykłych robotników.
PAP: Czy działacze WZZ czerpali z dotychczasowego dorobku KOR i ROPCiO, utrzymywali z nimi kontakty lub wywodzili się z tych środowisk?
Prof. Antoni Dudek: W dużym stopniu tak. Warto jednak zaznaczyć, że gdy mówimy o Wolnych Związkach Zawodowych, mamy na myśli głównie Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża działające na Pomorzu Gdańskim, szczególnie w Trójmieście, które były zdecydowanie najsilniejsze spośród wszystkich WZZ-ów. Tworzone przez Kazimierza Świtonia Wolne Związki Zawodowe Górnego Śląska nie zdołały – z uwagi na brutalność tamtejszej bezpieki – rozwinąć szerszej działalności. Również on pozostawał w kontaktach z działaczami KOR i ROPCiO. W przypadku WZZ Wybrzeża takim łącznikiem był Bogdan Borusewicz.
Ta łączność między tymi środowiskami była szczególnie ważna w takich kwestiach jak przekazywanie środków finansowych na działalność oraz nagłaśnianie przejawów represji, takich jak zwolnienia z pracy, aresztowania na 48 godzin czy pobicia. KOR miał bardzo rozbudowane kontakty zagraniczne i wszystkie represje władz wobec robotników lub działaczy mogły szybko się znaleźć w mediach zachodnich. Dla WZZ było to szalenie ważne, prawdopodobnie bez tej współpracy nie byłyby w stanie przetrwać.
Można powiedzieć, że WZZ były kolejnym etapem ruchu opozycyjnego, jaki rozpoczął się od powstania KOR, który przełamał barierę jawności. Nazwiska jego założycieli były znane, podawano ich adresy numery telefonów. Pierwotną intencją KOR była obrona represjonowanych i aresztowanych po czerwcu 1976 r. Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela rozszerzył te działania na obronę przed wszelkimi działaniami wymierzonymi w prawa człowieka i inne represje. To znaczące rozszerzenie działalności po roku istnienia za słuszne uznali również członkowie KOR, przekształcając się w Komitet Samoobrony Społecznej „KOR”.
WZZ były więc drugim etapem rozwoju opozycji, czyli próbą utworzenia niezależnego ruchu związkowego. W kolejnym etapie – rozpoczętym w 1979 r. – nastąpiło tworzenie niezależnych partii politycznych, takich jak Konfederacja Polski Niepodległej, której deklarowanym wprost celem było obalenie rządów PZPR i odzyskanie niepodległości. Inne formacje nie deklarowały tak daleko idących postulatów, uznając je za nierealistyczne i prowokujące władze do ostrzejszych represji.
Widać z tego, że w latach 1976–1979 dochodziło do kolejnych etapów testowania, jak daleko można się posunąć i w którym momencie władze zareagują represjami całkowicie paraliżującymi działalność. Kiedy okazywało się, że nie są one aż tak silne, aby sparaliżować działania opozycji, wykonywano kolejny krok. Oczywiście nie były to działania z góry zaplanowane przez „ciemne siły Zachodu”, których obraz kreśliła propaganda PRL, lecz wynikały z naturalnego procesu budowania ruchu opozycyjnego, który nie natrafiając na wystarczająco silne przeciwdziałanie władz, robił kolejne kroki naprzód.
Ze wszystkich tych kroków w 1980 r. najsensowniejszy okazał się ten związany z działalnością związkową, bo to z niego wyrosła Solidarność. Znaczenie aktywności WZZ jest tak silnie podkreślane, ponieważ ich działalność związkowa okazała się najbardziej perspektywiczna i przekonująca dla największej liczby Polaków.
PAP: Czy władze PRL zauważały, że działalność WZZ jest próbą przełamania jej monopolu związkowego i ustanowienia swego rodzaju pluralizmu w tej sferze?
Prof. Antoni Dudek: Zdecydowanie tak. Władze zareagowały na powstanie WZZ z niepokojem, ale do lata 1980 r. pocieszały się wciąż tym samym argumentem: niewielką liczebnością wszystkich organizacji opozycyjnych i ich ograniczonym zasięgiem. Wszak WZZ liczyły kilkunastu liderów i kilkudziesięciu aktywistów wspierających ich działania. Z perspektywy władz były to działania niepokojące, ale w ich opinii dające się utrzymywać pod kontrolą.
Trzeba pamiętać, że liczebność opozycji w skali całego kraju oscylowała w tym okresie wokół tysiąca osób. Tymczasem Służba Bezpieczeństwa zatrudniała wówczas kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy. Do tej liczby należy doliczyć milicjantów i funkcjonariuszy służb wojskowych. Uważano więc, że opozycję można kontrolować. Jak stwierdził na jednej z narad Stanisław Kania, władze mogłyby zamknąć wszystkich opozycjonistów, ale wówczas utrudniłoby to politykę międzynarodową władz PRL, która wówczas znajdowała się na etapie odprężenia w stosunkach z Zachodem. Mleko rozlało się latem 1980 r., gdy wspomniany tysiąc opozycjonistów przemienił się wielomilionowy ruch.
PAP: Jakie były podstawowe metody działania Wolnych Związków Zawodowych?
Prof. Antoni Dudek: Głównym elementem były działalność wydawnicza i kolportaż niezależnych wydawnictw przełamujących monopol informacyjny władz, takich jak „Robotnik Wybrzeża”. Ważną rolę odgrywała również działalność samokształceniowa. Organizowano spotkania, podczas których specjaliści zajmujący się m.in. prawem pracy, tacy jak Lech Kaczyński, tłumaczyli robotnikom, jak mogą dbać o swoje prawa w oparciu o kodeks pracy. Takie działania można więc nazwać samopomocą prawną.
Rozmawiano również o historii Polski czy też o sytuacji gospodarczej. Trzecim obszarem była „polityka historyczna”, szczególnie kultywowanie pamięci o wydarzeniach Grudnia 1970 r. Dla robotników z Trójmiasta było to wydarzenie szczególnie dramatyczne. Pod bramą Stoczni Gdańskiej składano kwiaty i podnoszono postulat budowy pomnika upamiętniającego ofiary Grudnia.
PAP: Jaki był długofalowy cel działalności WZZ? Jak wyobrażano sobie rozwój niezależnego ruchu związkowego?
Prof. Antoni Dudek: Z pewnością nie wyobrażali sobie, że ich działania tak szybko przyniosą tak spektakularne rezultaty jak powstanie wielomilionowego ruchu Solidarności. Spodziewano się raczej drobnych ustępstw ze strony władz. Uważano, że dla świętego spokoju władze PRL będą ustępowały w wielu szczegółowych kwestiach dotyczących spraw pracowniczych i przede wszystkim zmniejszy się arogancja i poczucie bezkarności władz.
Działacze WZZ mieli nadzieje, że władze z czasem powstrzymają się przed zwolnieniami z pracy. Historia Anny Walentynowicz pokazała, jak wielkie było znaczenie tej sprawy. Wcześniej bowiem wielokrotnie zwalniano z pracy ludzi zaangażowanych w WZZ, m.in. pracującego w Zakładzie Robót Elektrycznych „Elektromontaż” Lecha Wałęsę.
Horyzont działań WZZ był więc bardzo ograniczony. Sprowadzał się do założenia, że konieczne jest budowanie niewielkiego obszaru wolności i jej obrony. Jej rozszerzenie miałoby być możliwe w sprzyjających okolicznościach. Dziś popularny jest mit, że celem WZZ była walka o niepodległość. Oczywiście być może prywatnie rozmawiano, że kiedyś system komunistyczny upadnie, ale w drukowanych w konspiracji wydawnictwach nie stawiano tej sprawy tak jednoznacznie. Wydaje się, że nikt z członków WZZ nie zakładał, że ich działalność będzie miał tak daleko idące skutki. Stąd tak wielkie było zaskoczenie skalą rozwoju Solidarności.
Sami członkowie WZZ jesienią 1980 r. wyrażali zaskoczenie rozwojem wydarzeń. Później historia WZZ obrosła wieloma mitami, których najważniejszym wyrazicielem był Lech Wałęsa twierdzący, że od 1970 r. jego celem było obalenie komunizmu, w czym odegrał decydującą rolę. Łagodniejsza forma tej mitologii jest też widoczna również w wypowiedziach Bogdana Borusewicza, Krzysztofa Wyszkowskiego czy Andrzeja Gwiazdy. To cecha wspólna wszystkich ludzi, którzy odnieśli tak niespodziewany sukces. Dorabiana jest ideologia celu, jaki miał im od początku przyświecać. Takie twierdzenia nie znajdują jednak potwierdzenia ani w dokumentach, ani w ówczesnych wypowiedziach uczestników tych wydarzeń.
PAP: Co chyba równie istotne: gdy wybuchła Solidarność, członkowie WZZ, którzy stali się jej częścią, poszli bardzo różnymi drogami, środowisko to nie stanowiło monolitu…
Prof. Antoni Dudek: Jest wyraźna różnica pomiędzy Lechem Wałęsą a innymi członkami WZZ. Wałęsa zrobił oszałamiającą, globalną karierę. Siłą rzeczy cała reszta zniosła ten fakt lepiej lub gorzej. Niektórzy, m.in. Andrzej i Joanna Gwiazdowie oraz Krzysztof Wyszkowski, zbudowali opowieść o totalnej, konsekwentnej zdradzie Wałęsy i jego agenturalnym działaniu na niekorzyść tego ruchu. W moim przekonaniu ta teoria jest zupełnie nieuprawniona. Łagodniejszą wersję tej historii przedstawiał Bogdan Borusewicz, który znał przeszłość Wałęsy i nigdy specjalnie go nie nobilitował za działania na rzecz WZZ i Solidarności. Większość członków WZZ poszła drogą Gwiazdów, ponieważ nie mogli zrozumieć, jak doszło do tego, że Lech Wałęsa stał się głównym beneficjentem tego sukcesu. Mają psychologicznie zrozumiałe poczucie rozgoryczenia spowodowanego zapomnieniem o ich zasługach.
Po 1989 r. popełniono duży błąd, nie dokonując wobec nich żadnego znaczącego zadośćuczynienia honorowego i materialnego. Przy skali międzynarodowej popularności Wałęsy nie miałoby to jednak większego znaczenia. Proces historyczny ma to do siebie, że jest niesprawiedliwy i personifikuje pewne wydarzenia.
Jeśli mówimy o wielkim wydarzeniu historycznym, to najczęściej ma ono jednego lub dwóch bohaterów, choć jego ważnych uczestników jest znacznie więcej. Rewolucja francuska kojarzy się z Robespierre’em i Dantonem, a odzyskanie niepodległości przez Polskę w 1918 r. z Piłsudskim i Dmowskim. Podobnie jest z rewolucją solidarnościową. Wykreowała kilka postaci, które zaistniały, ale o wielu, takich jak Kazimierz Szołoch, którzy rozpoczynali tę działalność, najzwyczajniej zapomniano. Często też nie umieli oni odnaleźć się w szeregach wielkiej Solidarności, a to sprawiało, że ich frustracja była jeszcze większa. Ten proces był niesprawiedliwy, ale niestety tak przebiegał nie tylko w tym przypadku.