Cztery lata temu prezes PiS Jarosław Kaczyński, otoczony wSejmie dziennikarzami, przepraszał Krystynę Pawłowicz. „Po prostu ją obraziłem” – powiedział. Prezes PiS porównał ją do Janusza Korwin-Mikkego. Zwyczaj przepraszania polityków (inie tylko ich) za „nadmiarowe” porównania nie utrwalił się, za to posłanka Pawłowicz utrwaliła się wPiS jak najbardziej. Zkażdego punktu widzenia jej kariera wtej akurat partii jest dziwna.
Nie chodzi o poglądy, te są „po linii” ugrupowania. Ale pomyślmy, czy naprawdę to typowe dla PiS, aby być znaczącą postacią w tej partii, działając w niej z pobudek ideowych? Aby nie wylecieć na wewnętrzną czy chociaż europoselską emigrację, choć (autentyczna) wiara w sprawczość prezesa nie przysłania wiary we własną misję? Być ważnym sztandarem PiS mimo niesubordynacji i nieprzewidywalnych ukąszeń w linię partii? Marek Jurek, Tadeusz Cymański, Kazimierz Ujazdowski, Elżbieta Jakubiak czy Ludwik Dorn grali podobnie i w PiS po prostu się nie zmieścili. A pani profesor mieści się jak najbardziej.
Atakując ostatnio Zbigniewa Ziobrę, promotora Kamila Zaradkiewicza na sędziego Sądu Najwyższego, dała mediom smaczny kąsek z gatunku „walka buldogów pod dywanem na chwilę przeniosła się na dywan” i zarazem utrudniła kandydatom PiS na prezydentów większych miast pozyskiwanie elektoratu. Ten centrowy mógł się wystraszyć – znowu okazało się, że prawica ma na punkcie homoseksualistów fiksum-dyrdum. Ten twardy zadziwić się mógł tolerancją Ziobry i idącego mu w sukurs Patryka Jakiego. Zarazem przyznać trzeba, że Pawłowicz zachowała się suwerennie. Jej starcie z ministrem sprawiedliwości, abstrahując od treści sporu, było starciem pragmatycznego polityka, któremu potrzebny jest w SN swój człowiek, z politykiem mającym partyjno-personalną układankę w nosie.
Reklama
Czy na waleczność pani poseł nie wpływał zadawniony i traktowany bardzo osobiście zatarg z Zaradkiewiczem? Zapewne. Jarosław Kaczyński zachował się cztery lata temu nie tylko elegancko, ale i zapobiegliwie.