Wchodząc na salę rozpraw, Kowalski może co najwyżej dostrzec plastikowe tabliczki z nazwiskiem sędziego, który to sędzia, zainspirowany ministerialnym okólnikiem, pyta go, czy wolałby stać czy siedzieć podczas odbierania zeznań. Myślę, że Kowalski zrezygnowałby z wizualnych doznań związanych z wpatrywaniem się w rzeczone tabliczki oraz zgodziłby się zeznawać stojąc, byle tylko uzyskać rozstrzygnięcie w możliwie krótkim terminie.
Śmiem twierdzić również, że losowy system przydziału spraw sędziom nie interesuje większości, która zmuszona koniecznością życiową staje przed sądami. Tym bardziej że nie wiadomo, na podstawie jakich kryteriów losowanie się odbywa. Ale niewątpliwie dla Kowalskiego będzie miała znaczenie okoliczność, że z powodu błędów algorytmu dokonującego przydzielania spraw, do czego właśnie przyznało się Ministerstwo Sprawiedliwości, w wielu sądach doszło do skokowego zwiększenia liczby spraw w referatach części sędziów – i to w sposób rażąco nierówny. Oznacza to, że jeśli Kowalski będzie miał pecha i jego sprawa trafi do obdarowanego przez system sędziego, może spodziewać się znacznego wydłużenia czasu oczekiwania na rozstrzygnięcie.
Świadomie na uboczu pozostawiam kontrowersje związane z powołaniem i działalnością Krajowej Rady Sądownictwa. Przeciętny obywatel nie bardzo dostrzega, jaki związek ma to ciało z jego sprawą, np. o zapłatę od kontrahenta, która ugrzęzła w sądzie. Istotnie, prima facie, z pierwszego wejrzenia ów związek jest dość luźny. KRS zajmuje się przecież głównie opiniowaniem kandydatów na sędziów oraz wyraża zdanie na temat dalszej ścieżki kariery poszczególnych orzeczników. Zagadnienie jednak komplikuje się w sytuacji gdy sędzia, który rozpoznaje sprawę Kowalskiego, objął urząd z rekomendacji aktualnej rady.
Wiele działań dotyczących reformy, głównie sposobu wyłaniania sędziowskich członków KRS, doprowadziło do bezprecedensowego kryzysu tej instytucji. Kryzys ów spowodował konieczność pochylenia się nad zgodnością przepisów regulujących działanie rady z przepisami Traktatu o Unii Europejskiej przez TSUE w Luksemburgu – orzeczenie ma być wydane niebawem, bo 19 marca. Co stanie się ze sprawą Kowalskiego, gdy sąd europejski zakwestionuje przepisy reformujące KRS? Skutki stwierdzenia niewłaściwej obsady sądu w poszczególnych sprawach mogą być dla całego systemu miażdżące. Oznaczają konieczność ich prowadzenia od początku, a w sprawach zakończonych wyrokami – stwierdzenie ich nieważności.
Reklama
Zagrożenie powyższe dotyczy tak sądów powszechnych wszystkich instancji, jak i Sądu Najwyższego. Przypomnę, że w tym ostatnim powołano nowe dwie izby (Dyscyplinarną oraz Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych), które zostały zasilone w całości sędziami rekomendowanymi przez nowy KRS. Co więcej, obie izby działają pełną parą, wydając niemal codziennie rozstrzygnięcia. Niedługo zaczną też orzekać sędziowie powołani do Izby Karnej i Cywilnej SN, których dotychczas do orzekania nie dopuszczali prezesi tychże izb, powołując się na wzmiankowane wyżej kontrowersje związane z ich wyborem i powołaniem. Konieczność przydzielenia im spraw i wyznaczenia terminów rozpraw wymusił na prezesach nowy regulamin SN, który właśnie ogłosiła Kancelaria Prezydenta, co samo w sobie jest rozwiązaniem dość problematycznym.
Upłynął również wystarczający czas, by ocenić zapowiadaną w iście rewolucyjnej retoryce zmianę polegającą na wprowadzeniu do systemu prawnego z inicjatywy właśnie prezydenta instytucji skargi nadzwyczajnej. Na razie wpłynęło ich do nowo powołanej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego kilka. Wnosić je mogą dwa podmioty: rzecznik praw obywatelskich oraz prokurator generalny. Oczywiście początki bywają trudne i nie jest przesądzone, że worek ze skargami za kilka miesięcy nie otworzy się szerzej. Na razie odsiew czyniony przez RPO i prokuratora generalnego powstrzymuje zablokowanie Izby Kontroli SN na długie lata.
I znowu Kowalski musi dostrzec ten aspekt dobrozmianowej innowacji, polegający na tym, że swojej wygranej po latach procesu nie będzie mógł traktować jako ostatecznej. Powinien się liczyć z tym, że Nowak, jego przeciwnik procesowy, kiedy on sam zapomni już o wieloletnim procesie, przekona rzecznika praw obywatelskich bądź prokuratora generalnego do złożenia w jego imieniu skargi nadzwyczajnej. Nagle może się okazać, że pieniądze, często niemałe, które Kowalski wywalczył od Nowaka w procesowym znoju, po przejściu wszystkich obu instancji z kasacją przed Sądem Najwyższym włącznie, ten sam SN, tyle że w innej izbie, przyzna jednak Nowakowi.
Wielokrotnie na łamach DGP argumentowałem, że wartość pewności ostatecznego rozstrzygnięcia sądowego ma fundamentalne znaczenie dla systemu prawa i życia każdego obywatela. Pomyłki sądowe zdarzają się w każdym państwie, również w Polsce – i należy je eliminować. Nasz system prawny jednak przewidywał narzędzia umożliwiające powrót do spraw już zakończonych, takie jak np. skarga o wznowienie postępowania. Co więcej, zdawały one egzamin, co pokazała sprawa Tomasza Komendy, który po kilkunastu latach od zakończenia procesu, po jego powtórzeniu, wyszedł na wolność. Trzymanie Kowalskiego w niepewności odnośnie do jego wygranej w sądzie nie przyczyni się do zwiększenia zaufania do państwa i jego struktur.
Kilka miesięcy temu z Ministerstwa Sprawiedliwości trafiły do Sejmu projekty zmian w procedurze karnej i cywilnej. Ministerstwu trzy lata zajęło przygotowanie tego pakietu. W parlamencie jeszcze wiele może się wydarzyć – ale znów efekty owych zmian będzie można dostrzec po upływie wielu miesięcy. Owszem z resortu sprawiedliwości dochodziły sygnały, że kompleksowa reforma procesu karnego i cywilnego jest przygotowywana niemal od samego początku ukonstytuowania się jego nowych władz. Jednak z jakichś przyczyn pierwszeństwo dano pseudoreformie polegającej na personalnych zmianach na stanowiskach prezesowskich oraz strukturalnych innowacjach w SN.
Założenia obu projektów są takie same jak zawsze, a więc skrócenie oczekiwania na rozstrzygnięcie, usprawnienie procedowania w sprawach niespornych. Istotnie, jest w nich wiele rozwiązań, które przynajmniej w założeniu mają wzmocnić efektywność orzekania. Niektórzy twierdzą wręcz, że zmiany przygotowywane są pod sędziów, by wygodniej im się sądziło. Po pierwsze, jakoś nie chce mi się wierzyć, po trzyletniej obserwacji stosunku prominentnych przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości do sędziowskiego środowiska, by ulżenie orzecznikom w ich pracy było priorytetem. Po wtóre, wiele proponowanych rozwiązań ma charakter kosmetyczny. Owszem możliwość rezygnacji przez sąd z konieczności przesłuchania wszystkich świadków w sposób bezpośredni czy oparcie wyroku na dowodach jedynie ujawnionych, bez konieczności ich sprowadzania każdorazowo na rozprawę, należy uznać za krok w dobrym kierunku. Powrót prekluzji dowodowej w sprawach gospodarczych czy nowa instytucja nadużycia prawa procesowego w sporach o charakterze cywilnym, po wielu latach jej stosowania oraz po korektach dokonanych przez sądy wyższych instancji, może dać pozytywny wynik.
Szkoda tylko, że propozycje godne ich wypróbowania w praktyce orzeczniczej sąsiadują z tymi, które są nie do przyjęcia. Dobrym przykładem tych ostatnich jest możliwość prowadzenia w procesie karnym rozprawy pod nieobecność oskarżonego i jego obrońcy, nawet gdy jest ona usprawiedliwiona. Jednocześnie pozostawia się możliwość zgłoszenia przez nich na najbliższym terminie rozprawy wniosku o powtórzenie czynności zrealizowanych przez sąd pod ich nieobecność. Oznacza to tyle, że Kowalski, który tym razem został wezwany przez sąd w charakterze świadka i stawił się na rozprawie, dojeżdżając częstokroć z daleka oraz biorąc dzień wolny w pracy, będzie musiał pofatygować się do sądu raz jeszcze, gdy obrońca oskarżonego, który usprawiedliwił swą nieobecność na poprzedniej rozprawie, wniesie o ponowne przesłuchanie świadka. Powołując się na własne doświadczenie wiem, że w takiej sytuacji Kowalski pretensje skieruje nie do Ministerstwa Sprawiedliwości, będącego autorem tego kuriozalnego pomysłu, ale do sądu, od którego otrzymał ponowne wezwanie do stawiennictwa.
Oczywiście to tylko niektóre z proponowanych zmian. Omówienie wszystkich przekracza ramy tej wypowiedzi. Najlepiej jednak kierunek obszernej noweli obu kodeksów procedury sądowej symbolizuje przepis, zgodnie z którym sąd ma rozpoznać sprawę na pierwszym terminie rozprawy. Otóż procesualiści tego rodzaju zapis nazywają postulatem normatywnym. Niestety nie zyskuje on mocy sprawczej przez fakt umieszczenia w kodeksie. Pomijam okoliczność, że w wielu sprawach z uwagi na ich obszerność jest to po prostu niemożliwe. W tych natomiast, w których mogłoby się udać, na rezultat w postaci wyroku sądu wpływ mają liczne zmienne, także o charakterze losowym, np. miejskie korki czy awarie składów kolejowych, którymi podróżują świadkowie. Ale to wiedzą ci, którzy na salach rozpraw bywają. Ktoś jednak z jakichś powodów uznał za konieczne, by przepis ten, obecny wcześniej w kodeksie postępowania karnego, implementować również do procedury cywilnej. W istocie jest to przecież, jakże charakterystyczne, myślenie życzeniowe, które cechuje wszystkich reformatorów udających, że nie wiedzą, co jest prawdziwą bolączką rodzimego wymiaru sprawiedliwości.
Nie da się zabiegami kosmetycznymi spowodować przyspieszenia pracy sądów w rozpoznawaniu spraw, gdy w biegu jest ich każdego roku ok. 16 mln. Każdy, kto odpowiedzialnie myśli o poprawieniu istniejącego stanu rzeczy, posiadając cień sądowego doświadczenia, wie, że tylko wyprowadzenie znacznej części spraw o stosunkowo niewielkim ciężarze gatunkowym z sądów mogłoby przynieść trwałą zmianę. Nie słychać od dłuższego czasu o realnych pracach nad koncepcją sędziów pokoju czy szeroko pojętym arbitrażem pozasądowym w sprawach gospodarczych. Dojmująco wybrzmiewa cisza w temacie zredukowania nazbyt rozbudowanej struktury sądów. Zagadnienia te były stawiane jeszcze jakiś czas temu. Obiecywano podjęcie rzeczowej dyskusji. Zaniechano jednak pracy nad nimi, co potwierdza obecną w środowisku prawniczym tezę o braku potencjału intelektualnego w aktualnym składzie resortu sprawiedliwości, by przeprowadzić przełomowe zmiany. Tymczasem znów proponuje się niewiele znaczące korekty w sferze prawa procesowego, które właściwie markują reformę zamiast uczynić ją realną.
Na zakończenie ostatnie już zagadnienie z pozoru luźno związane z omawianą problematyką. Cóż, bywają sytuacje, gdy sędzia staje się Kowalskim i idzie do sądu we własnej sprawie. Podpisujemy umowy, jeździmy na wakacje, ubezpieczamy samochody, więc siłą rzeczy czasami ziszcza się prawdopodobieństwo uczestnictwa w sporze sądowym. Nic tak nie otwiera oczu jak perspektywa sali sądowej widzianej z drugiej strony. Omawiane mankamenty systemowe nagle stają się jak najbardziej realne i odczuwalne. Właśnie udając się na rozprawę, natknąłem się na protestujących urzędników sądowych, domagających się polepszenia ich warunków zatrudnienia, skądinąd słusznie. Inny Kowalski, przechodząc obok tych samych protestujących, w kilku niewybrednych słowach powiedział, co myśli o ich proteście, gdy jego sprawa rozpatrywana jest już czwarty rok i końca jej nie widać. Stosunkowo niedawno ukazała się prognoza Banku Światowego na 2020 r. Wskazano w niej w odniesieniu do Polski, że brak godziwego wynagradzania urzędnika sądowego to jeden z najpoważniejszych czynników prowadzących do pogorszenia się warunków prowadzenia działalności gospodarczej w naszym kraju. Bank Światowy dostrzega zdawałoby się subtelny związek pomiędzy poziomem wynagrodzeń pracowników sądów a efektywnością wymiaru sprawiedliwości. Warto, by istnienie tych wszystkich zależności dostrzegł Kowalski, wymuszając na sprawujących władzę realne działania zmierzające do poprawy istniejącego stanu rzeczy.
Autor jest sędzią Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Krzyków we Wrocławiu, współtwórcą portalu ImponderabiliaSadowe.pl